Miłosny akt pianisty na estradzie

Krystian Zimerman w Salzburgu gra to, co sam chce, a nie to, czego oczekuje publiczność. Jest gwiazdą tegorocznego festiwalu, ale nie ma gwiazdorskich nawyków

Aktualizacja: 14.08.2008 10:45 Publikacja: 14.08.2008 00:59

Miłosny akt pianisty na estradzie

Foto: Rzeczpospolita

Od dawna nie dostosowuje się do reguł, jakie rynek muzyczny narzucił artystom. Przede wszystkim mógłby dawać znacznie więcej koncertów, zwłaszcza że na nich najlepiej się zarabia.

„Nie sądzę, aby występy Zimermana w Stanach przyniosły mu znaczący sukces finansowy – podsumował Polaka kilka lat temu krytyk »New York Timesa«. – Jak zwykle zabrał w tę trasę nie tylko własny fortepian, ale i mechanika. Za jedno i drugie musi zapłacić z własnej kieszeni. I wszystko to tylko dla trzech koncertów”.

– Szczerze zazdroszczę tym, którzy potrafią występować po 200 razy na rok – odpowiedział na to Krystian Zimerman. – Gram tyle, na ile mnie stać. A nie stać mnie na wiele.

Tylko bezpośrednio po zwycięstwie na Konkursie Chopinowskim w 1975 r., kiedy to jako 18-latek zachwycił świat, nie odmawiał nikomu. – Pierwsze lata do 1980 roku były najtrudniejsze – tłumaczył potem. – Ale metoda była jedna: prób i błędów, a właściwie głównie błędów. Szukałem wtedy miejsc do ogrywania repertuaru. Lepiej poznawałem siebie. Przychodziły propozycje, których nie mogłem odrzucić.

– W tym roku Krystian da ponad 40 występów – tłumaczy mi impresario Andrzej Haluch. – A recital w Salzburgu uważa za szczególnie ważny.Bo Zimerman jednak potrzebuje wyjść na estradę. – Kocham swoją publiczność, nawet w bardzo dosłownym sensie – opowiadał w jednym z wywiadów. – Koncert jest dla mnie czymś w rodzaju aktu miłosnego między artystą a jego publicznością.

Trudno uwierzyć, że on, który w domu w Bazylei potrafi tygodniami powtarzać dwa pierwsze dźwięki sonaty Liszta, by znaleźć wreszcie właściwe brzmienie oddające szaleństwo tej muzyki, w całości każdy utwór wykonuje dopiero na koncercie. – Mam go w głowie, ale nigdy nie gram na czysto – tłumaczy. – Sytuacja byłaby podobna do tej, w której aktor zamyka się sam w pokoju i deklamuje: „To be or not to be”. Dopiero publiczność czyni ze mnie na nowo artystę.

To nie jest artysta dla festiwalowych snobów, którzy chwalą się, że zaliczyli gwiazdę

Starannie wybiera miejsca, w których występuje. Uwzględnia wiele warunków: akustykę sal, możliwość dostarczenia własnego fortepianu Steinwaya, w którym zaprojektował kilka zmian konstrukcyjnych, wreszcie wrażliwość publiczności. Dlatego tak rzadko mamy okazję słuchać go w Polsce. Po raz ostatni było to w 1999 r., ale wtedy niemal sam musiał wnosić fortepian do gmachu Filharmonii Śląskiej, a w Łodzi zagroził zerwaniem koncertu, gdy zorientował się, że ktoś dokonuje pirackiego nagrania. Od tego czasu przyjeżdżał właściwie prywatnie – by odebrać doktorat honoris causa w Akademii Muzycznej w Katowicach lub na jubileusz swojego profesora Andrzeja Jasińskiego.

Chętnie natomiast wraca do Salzburga. Kiedy jednak na tym festiwalu inny sławny pianista, młodszy od Polaka o ćwierć wieku, Chińczyk Lang Lang wie, że musi mieć czas na spotkania z fanami i dziennikarzami, Zimerman kontaktów unika. Co więcej – nie stara się zdobyć poklasku doborem znanych utworów.

W tym roku przywiózł sonatę Grażyny Bacewicz, której nazwisko nikomu ze słuchaczy nic przecież nie mówi. Kiedy zatem na Lang Langa, Alfreda Brendela czy Arcadi Volodosa bilety szybko wyprzedano, na recital Zimermana można je było dostać do ostatniej chwili. To nie jest artysta dla festiwalowych snobów, którzy chcą się pochwalić, że zaliczyli kolejną gwiazdę. On gra dla tych, którzy oczekują od niego artystycznych objawień. Dlatego tak entuzjastycznie przyjęto utwór nieznanej polskiej kompozytorki.

A poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy będzie go można znów posłuchać. – Zimerman ma plany kolejnych występów, ale za wcześnie ich nie wyjawia – wyjaśnia Andrzej Haluch. – Uważa, że ten kalendarz to jego prywatna sprawa.

Może zresztą znów postanowi zrobić przerwę od muzyki. Ceni bowiem bardzo życie rodzinne, profesorskie zajęcia w Bazylei. Jest fanem komputerów, pasjonuje go psychologia. – Świat robi się coraz bardziej skomplikowany, nie chciałbym zostawać w tyle – tłumaczył kiedyś.

Z muzycznego rynku jednak nie zniknie. O to zadbają inni. Na salzburski recital Zimermana przyjechał też szef Deutsche Grammophon, bo przecież ostatnią płytę Polak nagrał trzy lata temu. Firma wydaje teraz na DVD stare filmowe rejestracje jego występów, liczy wszakże na nowe propozycje. Rozmowa na ten temat odbyła się jednak późno w nocy, bo po recitalu przez półtorej godziny Krystian Zimerman rozdawał autografy.

Wszedł na estradę w Salzburgu, usiadł przy swym fortepianie i od razu zaatakował kaskadą dźwięków w particie Bacha. Taką potęgę brzmienia i melodyjną płynność osiąga się zazwyczaj nie na fortepianie, lecz na organach, ale Krystian Zimerman w młodości dużo na nich ćwiczył. W następnych częściach partity dźwięk wysubtelniał, zyskując klarowność i szlachetność tak charakterystyczną dla gry Polaka. A on bawił polifonią muzycznych wątków Bacha.

W dobrze znanej, wręcz oklepanej sonacie „Patetycznej” Beethovena nie było tym razem nic banalnego. Zachwycały kontrastowe ujęcie tematów części pierwszej oraz mroczny nastrój najbardziej znanej, drugiej części utworu. Interpretację Zimermana przyjęto entuzjastycznie. Rzadko artysta otrzymuje takie brawa już po pierwszej części recitalu.

II sonatą Grażyny Bacewicz z 1953 r. Zimerman udowodnił, że w okresie stalinizmu mogły u nas powstawać wielkie dzieła. To prawdziwie wirtuozowski utwór o znakomitej dramaturgii. On ukazał wszystkie jego atuty, zagrał brawurowo, ale z szacunkiem dla konstrukcji całości, pięknie wydobywając też odwołania do polskiego folkloru.

Objawieniem okazały się rzadko wykonywane młodzieńcze wariacje na tematy polskie Karola Szymanowskiego z lat 1900 – 1904. Są w nich echa Chopina i Skriabina, ale także malarskość i zmienność nastrojów. Dla wielu pianistów byłaby to może muzyka wtórna, Zimerman uczynił z tych wariacji prawdziwy klejnot. I ostatecznie podbił słuchaczy, którym wszakże zrewanżował się tylko jednym Brahmsowskim bisem.

Od dawna nie dostosowuje się do reguł, jakie rynek muzyczny narzucił artystom. Przede wszystkim mógłby dawać znacznie więcej koncertów, zwłaszcza że na nich najlepiej się zarabia.

„Nie sądzę, aby występy Zimermana w Stanach przyniosły mu znaczący sukces finansowy – podsumował Polaka kilka lat temu krytyk »New York Timesa«. – Jak zwykle zabrał w tę trasę nie tylko własny fortepian, ale i mechanika. Za jedno i drugie musi zapłacić z własnej kieszeni. I wszystko to tylko dla trzech koncertów”.

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"