W miniony weekend doszło do bezprecedensowego wydarzenia w historii polskiej telewizji: TVP, Polsat i TVN pokazały bezpośrednie relacje z festiwali piosenki w Sopocie. Każdy nadawca transmitował swoją imprezę, co było możliwe dzięki najnowszym technologiom, bo jak wiadomo, trzech Oper Leśnych nie ma.
To oczywiście żart, ale jego absurdalność, niestety, coraz bliższa jest rzeczywistości. Gdy TVN nadawał Sopot Festival, do którego licencji udzieliło telewizji miasto, Polsat emitował jeden z wieczorów Top Trendy, które organizuje w sopockim amfiteatrze w czerwcu. I tylko TVP nie wystąpiła w festiwalowej konkurencji, bo wielokrotnie się przekonała, że jak pokaże cokolwiek, i tak będzie miała większą oglądalność. A to najważniejsza ze sztuk, wbrew temu, co mówił Lenin o filmie.
TVN zrezygnował z zapraszania wielkich gwiazd, bo jego publika woli dyskotekową łupaninę
Kiedy kilkanaście lat temu festiwalami zajmował się kompozytor Antoni Kopf, mówił mi, że wożenie artystów do Sopotu czy Opola jest pozbawione sensu, bo galowe koncerty można równie dobrze, i po niższych kosztach, organizować na zamku w Czersku albo w studiu. Była w jego twierdzeniu pewna doza przekory, ale zakończony w niedzielę Sopot Festival TVN przekonuje, że niewielka.
Naprawdę nie trzeba Opery Leśnej, żeby pokazać słabe polskie piosenki, mało znaczących zagranicznych wykonawców oraz odgrzewane muzyczne kotlety z lat 80. – Samanthę Fox, Sabrinę Salerno, Sandrę Cretu, Kim Wilde, Limahla i Kajagoogoo, Shakin’ Stevensa oraz Tomasa Andersa z Modern Talking. Tegoroczna edycja udowodniła, że chodzi o to, by nie było lepiej, ambitniej – tylko taniej.