Muzyka wyłącza Allena z życia

W niedzielę Woody Allen wystąpi w roli klarnecisty. Zagra w Sali Kongresowej na czele New Orlean Jazz Band.

Publikacja: 26.12.2008 23:45

Woody Allen ze swymi muzykami podczas koncertu w Paryżu

Woody Allen ze swymi muzykami podczas koncertu w Paryżu

Foto: Corbis

Brytyjski „Telegraph” zapowiedział europejską trasę koncertową reżysera „Manhattanu”, trawestując żart Allena – kocha jazz, bo gdyby wolał Wagnera, po wysłuchaniu jego oper musiałby zaatakować Polskę. Tymczasem Woody ujawnił, że uwielbia Wisławę Szymborską i chce do nas przyjechać, by grać muzykę nowoorleańską. To jego największa miłość. Gdy pisanie i reżyserowanie stało się pracą, coponiedziałkowy koncert w Nowym Jorku jest świętem i radością, z której nie zrezygnował nawet wtedy, kiedy dostał Oscara. Po prostu nie pojechał do Los Angeles. Tam trwała gala, a on improwizował z kolegami nowoorleańskie rytmy.– Grając, wyłączam się z życia, relaksuję – mówi. Niczym Zelig przeistacza się w gwiazdę jazzu, upodobnia do bohaterów swojej młodości. Nie ukrywa, że kocha jazz, bo czas jego rozkwitu przypadł na złotą erę Nowego Jorku.

– Miasto kipiało całodobowym życiem dzięki niezliczonym nocnym klubom, kabaretom, teatrom – mówi. – Wszędzie rozbrzmiewała muzyka Cole’a Portera, George’a Gershwina, Duke’a Ellingtona, Louisa Armstronga. Styl tamtych lat był niepowtarzalny – faceci w kapeluszach i garniturach na miarę, kobiety z niezwykłymi fryzurami i z papierosami, na których zostawały ślady szminki. To epoka, która mnie inspiruje.

[wyimek]Allen uwielbia Szymborską i przyjeżdża do nas, by grać muzykę nowoorleańską [/wyimek]

Na klarnecie gra dłużej niż reżyseruje – już 51 lat, od 15. roku życia. Kiedy pierwszy raz usłyszał Sidneya Becheta, zażądał od rodziców instrumentu. Ćwiczy każdego dnia. O tym, że jazzową pasję traktuje poważnie, świadczy fakt, że artystyczny pseudonim – naprawdę nazywa się Woody Koenigsberg – zapożyczył od klarnecisty Woody’ego Hermana.

Publicznie jako klarnecista Woody Allen dał się poznać pod koniec lat 60., kiedy wystąpił ze słynnym nowoorleańskim Preservation Hall Jazz Band. Zespół gra w ścieżce dźwiękowej „Śpiocha”.

Pierwszy raz w telewizji Allen wystąpił w 1971 r. w „The Dick Cavett Show”. Jego śpiewu można posłuchać w weneckiej scenie „Wszyscy mówią »Kocham cię«”, gdzie wykonuje „I’m Thru with Love”. Jego zespół New Orleans Jazz Band wydał dwa albumy: „Bunk Project (1993) i „Wild Man Blues” (1998) zawierający muzykę z dokumentu „Wild Man Blues”, gdzie się pierwszy raz pokazał całemu światu jako klarnecista.

– Wiem, że gdybym nie był znanym reżyserem, nikt nie zapłaciłby za moją muzykę dwóch centów – wyznał. – Słynni ludzi filmu odprężają się na polu golfowym i grają wtedy jak amatorzy. Wybrałem klarnet. Muzykowali krawcy, rzeźnicy, lokaje. Dlaczego miałbym nie pomuzykować i ja, skoro lubię?

Allen przez lata występował w nowojorskim Michael’s Pub, a po jego zamknięciu gra w Carlyle Cafe, działającej od 1955 r. w ekskluzywnym hotelu na Manhattanie. Sala jest kameralna, miejsca starcza na 20 stolików.

Allen gra na niewysokim podwyższeniu i jest na wyciągnięcie ręki słuchaczy siedzących wokół stolików w pierwszym rzędzie. Za te miejsca trzeba zapłacić 150 dolarów, za dalsze – 100, bar kosztuje kolejnych 70. Rezerwacja zobowiązuje do zamówienia kolacji. Trudno się spodziewać, by para zapłaciła za wieczór mniej niż pół tysiąca dolarów. A mimo to wolnych miejsc brakuje. Szczęśliwcy najpierw jedzą i piją, a po deserach pojawia się Allen. Grając na klarnecie, przestaje być nowojorskim intelektualistą, a staje gejzerem emocji. Podryguje lewą nogą, gada z muzykami, a na koniec śpiewa.

W Warszawie ma grać 90 minut, ale jeśli Polacy przyjmą go jak Milesa Davisa – może zagra dłużej.

[ramka][srodtytul]Woody, więcej jazzu![/srodtytul]

Tak może grać tylko ktoś, kto namiętnie kocha jazz. Jego klarnet śpiewa niekończącą się serenadę, celebruje każdą nutę, a on cieszy się jak dziecko, że może uczestniczyć w wielkiej fieście, jaką jest swing. Gra daje możliwość spotkania z przyjaciółmi, muzykami i słuchaczami, którzy myślą i czują podobnie, a porusza ich jedna wielka siła – rozkołysany rytm.

Słucham z zamkniętymi oczami, analizuję grę wszystkich muzyków bandu i wydaje mi się, że klarnecista wcale nie jest liderem, choć gra najwięcej. Co więcej, odkrywam, że nie jest wcale wybitnym wirtuozem. Czy to ma znaczenie? W jazzie tradycyjnym zaangażowaniem można nadrobić techniczne braki. I porwać słuchaczy do zabawy. Bo dixieland, swing to zabawa. Już o tym zapomnieliśmy, słuchamy jazzu, siedząc, ale przecież była to muzyka do tańca. Owszem, po ulicach Nowego Orleanu jazzowe bandy chodziły za trumną. Ale nawet jeśli grały wzniosłe pieśni, to zawsze tak, by dusza tego, co zostawił na ziemi ciało, radośnie i swobodnie uleciała do nieba. Tak brzmi ten klarnet.

Otwieram oczy i widzę, że gra na nim w zapamiętaniu sam Woody Allen! I w tym momencie już nie jest ważna technika gry. Podziwiam go, że w ogóle chce to robić. Że każdy poniedziałkowy wieczór spędza z muzyką, którą uwielbia, a radością dzieli się z innymi. Nie tylko w swoim Nowym Jorku, ale także w Warszawie, Pradze i Amsterdamie. Trzymając w dłoniach klarnet, przestaje być introwertykiem, za jakiego jest uważany. Pokazuje nam swoją osobowość w bardziej bezpośredni sposób niż w filmach.

Czy będąc tak sławnym i grając jazz, przyczynia się do jego popularyzacji? Z pewnością tak, choć mógłby robić w tym celu więcej. Organizować, jak Clint Eastwood, koncerty sław transmitowane przez telewizje. Nakręcić film o Sidneyu Bechetcie czy Bennym Goodmanie, jak Eastwood o Charliem Parkerze. Wykorzystywać jazz w swoich filmach. Nagrywać więcej płyt, bo ze świeczką szukać tych, na których wystąpił.

Mr. Allen, prosimy o więcej jazzu! [/ramka]

[ramka][srodtytul]Tomasz Stańko, trębacz[/srodtytul]

Osobiście nie przepadam za jazzem tradycyjnym, ale jeżeli gra go człowiek o takim dorobku jak Woody Allen, to nie może to być coś słabego. Musi grać przynajmniej dobrze. Na pewno jest w muzyce ciekawostką, tyle że muzyka to nie tylko granie. Najlepsze świadectwo znajomości muzycznego świata wystawił mu film „Słodki drań” z Seanem Pennem. Na warszawski koncert się nie wybieram. Miniemy się z Allenem – on będzie w Warszawie, a ja w Nowym Jorku.

[/ramka]

[i]Masz pytanie, wyślij e-mail do autora:

[mailto=j.cieslak@rp.pl]j.cieslak@rp.pl[/mail][/i]

Brytyjski „Telegraph” zapowiedział europejską trasę koncertową reżysera „Manhattanu”, trawestując żart Allena – kocha jazz, bo gdyby wolał Wagnera, po wysłuchaniu jego oper musiałby zaatakować Polskę. Tymczasem Woody ujawnił, że uwielbia Wisławę Szymborską i chce do nas przyjechać, by grać muzykę nowoorleańską. To jego największa miłość. Gdy pisanie i reżyserowanie stało się pracą, coponiedziałkowy koncert w Nowym Jorku jest świętem i radością, z której nie zrezygnował nawet wtedy, kiedy dostał Oscara. Po prostu nie pojechał do Los Angeles. Tam trwała gala, a on improwizował z kolegami nowoorleańskie rytmy.– Grając, wyłączam się z życia, relaksuję – mówi. Niczym Zelig przeistacza się w gwiazdę jazzu, upodobnia do bohaterów swojej młodości. Nie ukrywa, że kocha jazz, bo czas jego rozkwitu przypadł na złotą erę Nowego Jorku.

Pozostało 87% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla