Dzisiaj widzę, że to był zły, dogmatyczny system. Wierzono, że jeżeli dzieci będą trzymane razem czy zostaną zniesione pieniądze i będziemy dzielić ze sobą wszystko, to zmieni się natura człowieka. Że przestaniemy być egoistyczni, zawistni i plotkarscy. To był naiwny sen, choć jednocześnie interesującym doświadczeniem było go obserwować.
Ale kibuce przetrwały.
Przetrwały, bo się zmieniły. Nie ma już „dziecińców" i dogmatycznej ideologii. Niektóre nawet bardzo dobrze prosperują.
Jeden z bohaterów z zamiłowaniem tłumaczy Jarosława Iwaszkiewicza. Czyta pan polskich pisarzy?
Tak, zwłaszcza poezję: Herberta, Szymborską i Miłosza. Czytając ich w przekładzie, mogę sobie tylko wyobrazić, jak świetnie muszą brzmieć w oryginale.
Podczas wykładu na Uniwersytecie Łódzkim mówił pan, że czyta codziennie Biblię.
Każdego poranka jeden rozdział, ale zupełnie nie z religijnych powodów. Czytam ją dla stylistycznych walorów. To dobry przykład zwartego i precyzyjnego języka. Zwłaszcza w Starym Testamencie zapisano świetne historie w zaledwie 50 słowach – z wątkami, psychologią, postaciami, a nawet humorem.
Stale mówi pan o potrzebie kompromisu izraelsko- -palestyńskiego, daje jako przykład Czechosłowację. Nie obawia się pan, że będzie bardziej postrzegany jako aktywista niż literat?
Jestem gotowy zapłacić taką cenę. Mam poczucie obowiązku, by działać na rzecz kompromisu między obydwoma stronami. Jeżeli ktoś mówi, że jestem zdrajcą, to jest to dla mnie wręcz tytuł i mam znakomite towarzystwo. Kiedy Charles de Gaulle postanowił o wycofaniu wojsk francuskich z kolonii, wielu Francuzów okrzyknęło go zdrajcą. Podobnie było, kiedy prezydent Anwar Sadat przyjechał do Jerozolimy zawrzeć pokój z Izraelem. Dla wielu Egipcjan to była zdrada. Podobnie było z Michaiłem Gorbaczowem.
Jaka będzie pana następna książka?
Wspólnie z moją starszą córką Fanią Oz-Salzberger napisaliśmy esej pt. „Jews and Words" (Żydzi i słowa). Jest o judaizmie rozumianym jako kultura, a nie religia. Ma formę dialogu ojca z córką o tym, co znaczy być Żydem bez religii. To esej, ale napisany z dystansem i uśmiechem. Ma ukazać się w Polsce w przyszłym roku.
Od wielu lat pańskie nazwisko wymienia się w noblowskiej czołówce. Denerwuje się pan jeszcze przed ogłoszeniem laureata?
Do nagród literackich staram się podchodzić filozoficznie: jestem wdzięczny, gdy je dostaję. A kiedy ich nie dostaję, to nie narzekam. To w gruncie rzeczy zabawna sprawa. Dostajemy wyróżnienia za to, co i tak byśmy robili. Nagroda dla pisarza za pisanie to jak nagroda za oddychanie. Nie można tego przestać robić.
Recenzja
Melancholia ludzi pogodzonych z własną słabością
Bohaterowie izraelskiego pisarza to outsiderzy. Mimo że żyją w kibucu – samowystarczalnej komunie rolniczo-pionierskiej, gdzie wszyscy znają wszystkich, odczuwają dotkliwą samotność. Cwi Prowizor, z pozoru namolny dziwak, nie potrafi się przełamać i zbliżyć do zakochanej w nim kobiety. Nastoletni Mosze Jaszar za wszelką cenę chce być taki jak jego koledzy, ale wciąż powraca myślami do chorego ojca, który został w mieście. Nachum Aszerow nie potrafi zaprotestować, gdy 17-letnia córka zamieszkuje z jego kolegą. Ich smutek to melancholia ludzi pogodzonych z własną słabością. Nie chcą walczyć z życiem, ścierać się z przeciwnym losem. Poddają się nadchodzącym wypadkom. Amos Oz znakomicie łączy tragiczne losy bohaterów z ich komizmem, przez co smutek, zamiast przytłaczać, okazuje się niezwykle ujmujący. Oz wraca do swoich doświadczeń sprzed pół wieku, kiedy to jako 15-latek trafił do kibucu Chulda. W porównaniu ze swoimi rówieśnikami był słabszy fizycznie i nieprzyzwyczajony do prac rolniczo-gospodarskich. Opisywał to w autobiograficznej powieści „Opowieści o miłości i mroku". „Wśród swoich" sprawia wrażenie powieści. Tak jak Sherwood Anderson w klasycznym dziele „Miasteczko Winesburg" w małych obrazkach kreśli panoramę całej społeczności.