To najbardziej oczekiwany spektakl Mariusza Trelińskiego, który „Orfeusza i Eurydykę” zapowiadał już ponad trzy lata temu podczas swej pierwszej dyrektorskiej kadencji w Operze Narodowej. Potem został zmuszony do rezygnacji z tego stanowiska, a termin premiery był wielokrotnie odkładany.
Ostatecznie doszło do niej w grudniu 2008 r., ale w Operze w Bratysławie. Teraz wreszcie ta koprodukcja obu teatrów – polskiego i słowackiego – zostanie pokazana w Warszawie.
Mariusz Treliński twierdzi, że „Orfeusz i Eurydyka” jest spektaklem innym niż te, które robił do tej pory. Nie tylko dlatego, że biorąc na warsztat jedno z najważniejszych dzieł w historii opery, skomponowane przez Glucka w II połowie XVIII w., pokazał opowieść na wskroś współczesną. – Zrealizowałem spektakl wręcz minimalistyczny– mówi reżyser.
Historia Orfeusza, któremu śmierć zabiera ukochaną Eurydykę, to jeden z najistotniejszych mitów w kulturze światowej. – Każdy jednaki mit dzieje się wszędzie i nigdzie – mówi Mariusz Treliński. – Chciałem temu zaprzeczyć. Pokazuję tragedię, której doświadczył każdy z nas po stracie kogoś bliskiego. To opowieść o rozstaniu i pustce, jaka pozostaje po kimś, kto od nas odszedł.
W takim ujęciu „Orfeusz i Eurydyka” jest kameralnym dramatem rozgrywającym się we współczesnym mieszkaniu, między jadalnią a sypialnią. Być może za ścianą naszych mieszkań też żyją zrozpaczeni Orfeusze, o których niczego nie wiemy.