Kiedy prawie 3 tysiące miejsc w Opera Bastille w czwartkowy wieczór wypełniło się publicznością, trudno było dociec, czy premiera „Króla Rogera” jest wydarzeniem dla Francuzów czy dla Polaków. Nigdy nie widziałem na tej sali tylu rodaków oraz tych, którzy kulturze polskiej sprzyjają: od Rity Gombrowicz i Pawła Potoroczyna, dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza, do fanów przybyłych z Polski na jeden wieczór.
[wyimek]Rzadko się zdarza, by z takim entuzjazmem dziękowano solistom oraz dyrygentowi[/wyimek]
Trudno się dziwić temu zainteresowaniu. Żaden nasz utwór nie gościł wcześniej na scenie Opera Bastille, a inne wielkie metropolie też nie wykazują zainteresowania polską operą. Teraz „Król Roger” zagościł w jednym z najważniejszych teatrów Europy i jego premiera stała się prawdziwym triumfem Karola Szymanowskiego. Rzadko się zdarza, by z takim entuzjazmem dziękowano wszystkim solistom oraz dyrygentowi. Na taki sukces czekał „Król Roger” ponad 80 lat.
Brawa i okrzyki były całkowicie zasłużone, od strony muzycznej paryski spektakl jest porywający, wręcz doskonały. Japoński dyrygent Kazushi Ono odczytał Szymanowskiego w sposób fascynujący. Muzyka urzekała delikatnością, wysmakowanymi brzmieniami, zwiewnością melodii, a zarazem narastającą dramaturgią. W takiej interpretacji „Król Roger” stał się jednym z najbardziej oryginalnych dzieł w całych dziejach opery.
Znakomici byli wszyscy wykonawcy. Zjawiskowo zaśpiewała partię Roksany Olga Pasiecznik. Jej niebiańsko delikatny sopran dodał muzyce Szymanowskiego orientalnego kolorytu, ale świetnie współbrzmiał z dramatyczną postacią Rogera w ujęciu Mariusza Kwietnia. Bogactwem niuansów obdarzył Pasterza amerykański tenor Eric Cutler, diaboliczną postać Edrisiego stworzył Słowak Stefan Margita. Perfekcyjny był chór paryskiej Opery. Wszyscy śpiewali bardzo dobrze po polsku.