Książka jest dociekliwym, ale w żadnym miejscu nie nudnym zbiorem esejów, które opowiadając o kultowym tygodniku „Przekrój”, opowiadają o kulturze i stylu życia wczesnej PRL. Autorka, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej UW, jest badaczką obyczajów, kultury popularnej, prasy ilustrowanej. Młodą (ur. 1975) i świetnie piszącą.
Użyłam słowa „kultowy”, którego nie lubię, bo jest nadużywane, ale ono do dawnego „Przekroju” pasuje (ten dzisiejszy z protoplastą nie ma nic wspólnego poza nazwą).
Dawny, krakowski „Przekrój” czytali inteligenci i porozumiewali się Bęcwalskim, Fafikiem, profesorem Filutkiem. Gotowało się jedno danie Jana Kalkowskiego, rozwiązywało zagadkę kryminalną, uczyło zachowania przy stole od Jana Kamyczka, czyli Janiny Ipohorskiej. Jako dziecko w niedzielę byłam wysyłana do kiosku, gdzie w teczce czekał „Przekrój”. Nowy numer najpierw czytaliśmy w domu, po czym szedł do sąsiadów. Pismo wychodziło w nakładzie od 250 do 450 tysięcy, a każdy egzemplarz miał wielu odbiorców.
Ojcem założycielem (przez przypadek, bo redagować miał go Jerzy Putrament) był Marian Eile. Prowadził go aż do roku 1969, gromadząc zespół, jaki trudno dziś sobie wyobrazić. Konstanty Ildefons Gałczyński, Sławomir Mrożek, Melchior Wańkowicz, Czesław Miłosz, Jerzy Waldorff, Leopold Tyrmand, Ludwik Jerzy Kern – to niektórzy współpracownicy. Ilustratorzy i graficy: Lengren, Ha-ga, Daniel Mróz i sam Marian Eile. Modę prowadziła Barbara Hoff, Jan Brzechwa był pierwszym w powojennej prasie recenzentem kulinarnym.
Określenie „cywilizacja »Przekroju«” wymyślił Gałczyński. Ale „misja cywilizacyjna” nie dokonywała się łopatologicznie, tylko z dystansem, ironią, przekorą. A trzeba było inteligencji, żeby w latach 1949 – 1955 sabotować stalinowskie ukazy. Wtedy nawet kuchnia i moda były tematami politycznymi.