Para białych trampek tańczy na trawie. Migają czerwone sznurówki, pięty wbijają się w ziemię, zostawiając ślady. Solidne podeszwy unoszą się w podskokach, by zaraz spaść na leżące wokół kubki po piwie. Gniotą je z trzaskiem, a porzucone niedopałki prasują na płaskie prostokąty. Takich tańczących i tupiących par butów jest pod samą główną sceną jakieś 30 tysięcy. Drugie tyle krąży po lotnisku – w tę i z powrotem. [wyimek]Tegoroczna edycja festiwalu pokazała wyraźnie, że młodzi artyści niewiele mają do zaoferowania [/wyimek]
Nieustannie, bo wszystko zostało tak pomyślane, byśmy byli w ciągłym ruchu. Na potrzeby Open’era co roku pod Gdynią w Babich Dołach budowane jest miasto namiotów, stoisk i kabin – metafora tymczasowości dobrze oddająca rzeczywistość, w jakiej dorastają młodzi.
To świat konsumentów, świetnie zorganizowany i czytelny, znaczony punktami zaspokajania potrzeb: muzycznych (siedem scen), żywieniowych (stoiska z jedzeniem, ciągi piwnych barów), fizjologicznych (rzędy błękitnych kabin) i odzieżowych (namioty z koszulkami i ozdobami). Młodzi poruszają się po świecie, w którym można mieć wszystko, pod warunkiem że dochowa się procedur i zapłaci. Pieniądz jest symboliczny: papierowe kupony, każdy wart 3 zł. Ale mamy i nowy festiwalowy gadżet – tzw. alterkart, dla wielu nastolatków pierwsza karta płatnicza, z jakiej skorzystają. Tu przejdą trening przed wejściem w realny świat komercji – z alterkarty można później korzystać w Internecie i sklepach.
[srodtytul]Marka cię zaprowadzi[/srodtytul]
Lotnisko to płaska przestrzeń pozbawiona naturalnych kierunkowskazów: drzew, pagórków. Jedynymi punktami orientacyjnymi są marki – znaki towarowe, handlowe neony. Stoją wzdłuż festiwalowej „promenady” – pasa startowego, który jest tu główną arterią. – Spotkaj się ze mną pod dużym banerem Heinekena! – wrzeszczy do telefonu dziewczyna, w drugiej ręce ściskając ociekającą keczupem zapiekankę. – Czekamy koło budki Marlboro – tłumaczy do słuchawki jakiś Anglik. – Tu ich nie szukaj, siedzą pod balonem Wirtualnej Polski – dziewczyna ciągnie za rękę znajomego, który wypatruje przyjaciół.