Reklama

Cały urok arogancji

Wczoraj wieczorem Morrissey dał w Stodole znakomity koncert. Były lider The Smiths, śpiewając zarówno klasyczne przeboje, jak i utwory z ostatniej solowej płyty, udowodnił, że charyzma i temperament się nie starzeją.

Publikacja: 08.07.2009 12:06

Morrissey

Morrissey

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Najdziwniejsze było to, że nikt z obecnych w Stodole nie wyglądał na fana Morrisseya. Byli pracownicy sektora bankowego i reklamowego w starannie wyprasowanych koszulach. Przewijali się mocno nadgryzieni zębem czasu weterani punka. Nie zabrakło nawet matek z całkiem wyrośniętymi dziećmi, ani kilku wyraźnie zdezorientowanych metalowców. Było to jednak tylko pierwsze wrażenie. Od pierwszego taktu każdy utwór odśpiewywany był chóralnie przez publiczność. Każdy też nagradzany był gradem okrzyków i oklasków.

Zasłużenie. Był to jeden z tych koncertów, w czasie których temperatura nie opada ani na moment. Morrissey i towarzyszący mu muzycy – być może zainspirowani drapieżnym brzmieniem swojej ostatniej płyty „Years Of Refusal” – zagrali w ten właśnie sposób cały repertuar. Przesterowane gitary, agresywnie dudniący bas... Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby wokalista chciał zapomnieć o nostalgicznym klimacie większości swoich wcześniejszych nagrań i przypomnieć sobie najlepsze czasy brytyjskiego punka.

To, że tak zabrzmiały takie utwory jak „I’m Throwing My Arms Around Paris”, „Black Cloud” czy „All You Need Is Me”, nie było niczym zaskakującym. Ale już ostry, kąśliwy charakter, jaki Morrissey nadał „Irish Blood, English Heart”, „How Can Anybody Possibly Know How I Feel” czy dość łagodnym, pochodzącym z repertuaru The Smiths „Girlfriend In Coma” i „Ask” – robił naprawdę spore wrażenie.

Robił je również sam Morrissey. Wokalista pod koniec maja obchodził pięćdziesiąte urodziny, ale i wygląd, i tym bardziej arogancka, wręcz narcystyczna sceniczna charyzma zdawały się temu przeczyć. Przykuwał uwagę, pozostawał w ciągłym ruchu, śpiewał doskonale, zabawnie zagadywał publiczność... Może to i komentarz na wyrost, ale muzyk zdaje się właśnie przeżywać drugą młodość.

Z pewnością tego zdania była cała zgromadzona w Stodole publiczność. Mimo panującej duchoty natrętnie domagano się bisów, a gdy ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki „First Of The Gang To Die”, nikt nie myślał wychodzić na świeże powietrze. Wszyscy – ociekając potem – puścili się w pożegnalne pląsy.

Reklama
Reklama

Znakomity występ Morrisseya przyćmił nieco wrażenie, jakie pozostawił po sobie support. A szkoda, bo Doll And The Kicks pokazali, jak powinno się grać dobry brytyjski pop rock. Czasem potrafili zabrzmieć jak The Clash, kiedy indziej jak Kate Bush – oba warianty przedstawili zresztą z bezkompromisowym ogniem. Warto zapamiętać ich nośne, przebojowe utwory. I wokalistkę Doll – filigranową dziewczynę o wyjątkowo oryginalnym i potężnym głosie.

Najdziwniejsze było to, że nikt z obecnych w Stodole nie wyglądał na fana Morrisseya. Byli pracownicy sektora bankowego i reklamowego w starannie wyprasowanych koszulach. Przewijali się mocno nadgryzieni zębem czasu weterani punka. Nie zabrakło nawet matek z całkiem wyrośniętymi dziećmi, ani kilku wyraźnie zdezorientowanych metalowców. Było to jednak tylko pierwsze wrażenie. Od pierwszego taktu każdy utwór odśpiewywany był chóralnie przez publiczność. Każdy też nagradzany był gradem okrzyków i oklasków.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Kultura
1 procent od smartfona dla twórców, wykonawców i producentów
Patronat Rzeczpospolitej
„Biały Kruk” – trwa nabór do konkursu dla dziennikarzy mediów lokalnych
Kultura
Unikatowa kolekcja oraz sposoby jej widzenia
Patronat Rzeczpospolitej
Trwa nabór do konkursu Dobry Wzór 2025
Reklama
Reklama