W atmosferę lat 60., kiedy w Polsce wybuchło tzw. mocne uderzenie, wprowadza czytelników Marek Gaszyński książką poświęconą dwóm słynnym „kolorowym” zespołom: Czerwono-Czarnym i Niebiesko-Czarnym. Autor zna tamten czas z doświadczenia, jako dziennikarz Polskiego Radia miał ogromny udział w kreowaniu muzycznych wydarzeń. Lansował w audycjach wykonawców, a dla tysięcy młodych słuchaczy był wyrocznią. Wskazywał, kogo należy podziwiać i na kim się wzorować.
Książki nie zbudował wyłącznie z własnych wspomnień. Spisał miesiąc po miesiącu dzieje zespołów wraz ze wszystkimi roszadami personalnymi. To było karkołomne zadanie, gdyż grupy nieustannie zmieniały skład, zwłaszcza w początkach kariery. Niektórzy muzycy angażowali się zaledwie na kilka miesięcy, na przykład podczas wakacji, a potem wracali do szkoły lub na studia. Inni rezygnowali, szukając bardziej stabilnego sposobu na życie.
W Czerwono-Czarnych i Niebiesko-Czarnych grali i śpiewali ludzie młodzi. Zachwyceni i oszołomieni szybkim sukcesem, ale też nie bardzo wiedzący, jak go spożytkować. To jednak nie oni decydowali o swoim losie, ale przede wszystkim Franciszek Walicki, który obie grupy wymyślił i początkowo prowadził. Potem zaś dyrektorzy tzw. Estrad, czyli przedsiębiorstw organizujących życie koncertowe w kraju. W PRL niekontrolowana spontaniczność w każdej dziedzinie była przecież zakazana, a w muzyce wyzwalającej emocje – szczególnie.
Przedsiębiorstwa estradowe zarabiały na bigbicie, eksploatując zespoły, które musiały grać po kilkadziesiąt koncertów miesięcznie. Ale też je chroniły, o czym przypomina Marek Gaszyński. Jego książka jest bowiem nie tylko drobiazgową kroniką. Świetnie ukazuje atmosferę tamtych lat. Dla PRL z czasów Gomułki amerykański rock and roll stanowił problem nie tyle artystyczny, ile ideologiczny. Odciągał młodzież od „słusznych”, socjalistycznych wzorców. Dlatego więc Walicki i jego sprzymierzeńcy zaczęli lansować inny, bardziej możliwy do przyjęcia termin – „big-beat”, szybko zresztą spolszczony na „mocne uderzenie”. Gwałtownie szukano też rodzimych piosenek, sięgano po nowe opracowania polskiego folkloru. Z perspektywy lat widać wyraźnie, że zwłaszcza Czerwono-Czarni byli zespołem akompaniującym różnym stylistycznie wykonawcom. Prawdziwego rock and rolla grano niewiele, a obok dynamicznej Karin Stanek proponowano młodzieży infantylne piosenki o biedroneczkach w kropeczki i małym księciu Kasi Sobczyk czy kowbojskie ballady Toniego Keczera.
Nie zmienia to faktu, że mocne uderzenie było mocno atakowane przez dziennikarzy najbardziej posłusznych partii. Gaszyński odnalazł wiele takich smacznych cytatów. Tak więc o wokalistach Czerwono-Czarnych pisano w tygodniku „Współczesność”: „Prężą się, gulgoczą i rzężą. A wszystko to na tle rwącego rytmu, łkań saksofonu, wizgu dobiegającego z sali”.