Utwory czwórki z Liverpoolu zyskują inny wymiar – w tej barwnej opowieści o latach 60. stają się kroniką burzliwych czasów, gdy splatały się: hipisowska wolność, walka o prawa obywatelskie i koszmar Wietnamu.
„Po drugiej stronie globu” jest filmem o dwudziestolatkach, którzy błyskawicznie przeszli drogę od idealizmu flower power przez psychodelię, aż po polityczne wiece, gorzkie rozczarowania i szok wojennych śmierci. Podstawą narracji jest zinterpretowana na nowo muzyka Bitelsów. Piosenki okazują się zaskakująco plastyczne – każdej towarzyszą starannie zakomponowane obrazy, dobrze ilustrujące zarówno klimat utworu, jaki i moment, w którym powstał.
Przy radosnym i naiwnym „I Wanna Hold Your Hand” młodziutka cheerleaderka Prudence przemierza szkolne boisko. Ubrana w żółto-zielony strój marzy o idealnej miłości, a wokół ciała sportowców zderzają się i, już w zwolnionym tempie, wykonują fantastyczne ewolucje. W tym samym czasie mieszkający w Liverpoolu Jude zaciąga się na statek płynący do USA.
Wkrótce Jude i Prudence wylądują w tej samej hipisowskiej komunie w Nowym Jorku, ich sąsiadami będą: wokalistka (wzorowana na Janis Joplin) i czarnoskóry gitarzysta (niemal sobowtór Jimiego Hendricksa) oraz rodzeństwo – Max i Lucy, dzieci z zamożnej, prawniczej rodziny, które porzuciły luksus dla wolności i zabawy. Ale rzeczywistość ich dopadnie. Lucy będzie opłakiwać narzeczonego zabitego w Wietnamie, a w kojącej „Let It Be” jej żal złagodzi chór gospel, lamentujący nad ofiarami zamieszek rasowych w Detroit. Cała Ameryka płacze.
Tymczasem „I Want You” śpiewa już Wujek Sam, ożywiony efektowną animacją. Siwobrody bohater słynnego plakatu uparł się, by wziąć Maksa do armii. Zgłoszenie na komisję wojskową to jedna z najlepszych scen filmu. Zbiorowy taniec rozebranych do bielizny chłopców i umundurowanych rekrutów, którzy obracają ich w powietrzu jak tryby wojskowej maszyny, pokazuje starcie dwóch wizji świata.