Festiwal pokazuje, jak zanikają podziały w muzyce. Hip-hop jeszcze niedawno był subkulturą zakodowaną w slangu. Teraz traktowany jest, na równi z dance i popem, jako składnik urban music – muzyki miejskiej. Tej, która narodziła się wśród nocnych klubów, rywalizacji gangów i dzielnic etnicznych, popularności telewizji.
Zacierają się też podziały między wykonawcami rapu – w latach 90. na jednej scenie nie spotkaliby się raperzy nastawieni na jak największą sprzedaż płyt, choćby 50 Cent, z muzykami uważającymi hip-hop za narzędzie przemiany społecznej, jak Nas. W czasie tego weekendu obu zobaczymy w Krakowie.
Obaj, na swój sposób, osiągnęli hiphopowy szczyt. Nas uchodzi za jednego z najwspanialszych mistrzów rapu. To muzyk radykalny, niezależny. Mimo to zdołał odnieść sukces handlowy, cieszy się estymą i popularnością. Natomiast 50 Cent jest królem komercyjnego hip-hopu. Świetnie czuje się z obnażonym torsem, otoczony przez dziewczyny w bikini. Promuje nowy gangsta rap, potężne bity, łatwe refreny. Jego koncert to popowy show. Dla Nasa ważniejsze jest słowo, piękno jego występów kryje się w literackich i muzycznych smaczkach. Posłuchać go przyjdą prawdopodobnie fani rapowej klasyki.
Z nowej generacji wywodzi się Lupe Fiasco, który odświeżył ostrość i wyraz tradycyjnego hip-hopu. Połączył je z elegancją i powściągliwością intelektualisty, część jego utworów to wysublimowane zabawy z jazzem. Fiasco jest czarnym koniem festiwalu, zagra u nas po raz pierwszy.
Oddaną publiczność ma w Polsce Brytyjczyk The Streets – gaduła eksplodujący energią, ujmujący szczerością i charyzmą. Jego hiphop to osobiste opowieści utrzymane w innym klimacie niż twórczość amerykańska.