Czy przyniosła mu chwałę? Tu opinie są skrajnie różne. Osoby niezdolne do zaakceptowania obsesyjnie podkreślanej seksualności nie powinny w piątkowy wieczór nawet myśleć o odwiedzaniu Stodoły.
Obcesowa niczym Elfriede Jelinek artystka zdążyła zainspirować już wszystkie niegrzeczne dziewczynki show-biznesu, od Madonny poczynając, przez Pink, Britney Spears i Christinę Aguillerę, na Beth Ditto z Gossip, Bjork, M.I.A. czy naszej Marii Peszek kończąc. Pokazała im, jak iść na całość. „Nie jestem przeciwko miłości, ale w moich piosenkach dziewczyny muszą być jak antychryst” – przyznaje w wywiadach.
Jej własne przebudzenie było spektakularne. Z bibliotekarki i nauczycielki w szkole podstawowej stała się osobą obwieszczającą całemu światu swój biseksualizm, kreślącą miłosne sceny gejowskie, nazywającą swą płytę „Fatherfucker”.
Muzycznie Peaches wpasowuje się w przytłaczającą dźwiękową układankę pod nazwą electro clash. Ale nie do końca, bo tak naprawdę pokazuje, że w muzyce wszystko wolno. Znajdziemy u niej bezwstydne disco, lepiej i gorzej rapowane zwrotki, całą gamę syntetycznych brzmień electro i tyle energii, ile od czasu punka nie mieliśmy.
Jak mówią sympatycy po ostatnim albumie „I Feel Cream” – artystka prezentuje specyficzny rodzaj ekstremizmu, który najlepiej smakuje w grupie. Doprowadza ochroniarzy do rozpaczy, w swych szaleństwach nic sobie nie robiąc z nich zaleceń. Bierze ze sobą na scenę tancerki, owoce, hula-hoop, ciuchy dla wyjątkowo wyuzdanych młodych dziewcząt, a nawet sztuczny członek i brodę! Atakuje tym publikę przez dwie godziny.