Mick dzwoni do Jacka

Jack White, który skomponował piosenkę do najnowszego filmu z Bondem, ma być teraz producentem płyty The Rolling Stones

Aktualizacja: 08.11.2009 23:33 Publikacja: 06.11.2009 19:24

Jack White i Mick Jagger w dokumentalnym filme „Shine A Light” Scorsesego

Jack White i Mick Jagger w dokumentalnym filme „Shine A Light” Scorsesego

Foto: Forum

Sierpień 2006. Mediolan, stadion San Siro. The Rolling Stones wybrali ją po to, by w spektakularny sposób rozpocząć odwołane wcześniej tournée. Jak zwykle udało się im znaleźć w centrum światowego zainteresowania: trwała fiesta po zdobyciu mistrzostwa świata przez Włochów dwa dni wcześniej.

Stonesi grali największe hity. Tymczasem mediolańczycy, zamiast skandować imię boskiego Micka, w przerwach między piosenkami wyrażali swój entuzjazm, intonując „Seven Nation Army”, hymn stadionu. Być może nie wiedzieli, że utwór skomponował Jack White, ale wokalista Stonesów go znał i nieustanne śpiewanie przez widownię przeboju innego wykonawcy ewidentnie go irytowało.

Na koniec show zaprosił na scenę świeżo upieczonego złotego medalistę Materazziego – w nadziei, że zaśpiewa z nimi „Satisfaction”. Tymczasem włoski piłkarz również zaintonował „Seven Nation Army”. Na twarzy Jaggera zobaczyłem złość. Boski Mick zszedł ze sceny.

Stonesi musieli chyba wyciągnąć wnioski z mediolańskiej lekcji, skoro nie minęły dwa lata i muzyczny świat obiegła wieść, że do nagrania koncertowego filmu oraz płyty „Shine A Light” zaprosili właśnie Jacka White’a. Za kamertą stanął Martin Scorsese. A najbardziej prestiżowy magazyn muzyczny „Rolling Stone” opublikował ekskluzywny wywiad z Jaggerem, Richardsem i White’em.

Jack wspominał, że pierwszy raz spotkał się ze Stonesami w 2002 r. Na czele duetu White Stripes otwierał ich dwa koncerty. W filmie Scorsesego zaśpiewał countrową balladę „Loving Cup”.

– Kiedy Mick zadzwonił do mnie, zaproponowałem siedem piosenek, jednak wszystkie zostały odrzucone – opowiadał Jack. – Jagger wybrał wtedy „Loving Cup”. Lider White Stripes jest niesamowicie skromnym facetem.

– Nie mam marzeń wielkich gwiazd rocka – przyznał. – Nawet jeśli będę sławny, chciałbym grać w małych klubach, ponieważ lepiej się tam czuję. Łatwiej mi się rozwibrować w takiej kameralnej atmosferze. Nie potrzebuję też stałego dopływu dużych pieniędzy. Kasa to sprawa drugorzędna. Najważniejsza jest muzyka.

To nie koniec rewelacji związanych z White’em i Stonesami. Niedawno fanów rocka zelektryzowała wieść, że Jack nagrał kilka utworów z Richardsem.

O wiele ciekawsze były przecieki ze studia mówiące, że młody gitarzysta ma być producentem nowej płyty The Rolling Stones, którą brytyjski kwartet zacznie nagrywać w przyszłym roku.

– Nie chcę podgrzewać plotek, ale jesteśmy z Jackiem w nieustającym kontakcie – skomentował Richards.

[srodtytul]Rock and JP2[/srodtytul]

Gwiazda Jacka White’a zaczęła błyszczeć na czele White Stripes, duetu stworzonego z Meg White, który stał się najważniejszym garażowym zespołem rocka ostatnich lat. Debiutowali w 1999 r. Pierwsze dwie płyty wydali na własny koszt. Teraz Jack nie ma kłopotu z pieniędzmi. Lekką rączką przeznaczył 150 tysięcy dolarów na renowację parku w Detroit, gdzie w dzieciństwie uczył się grać w baseball. Był dzieckiem z biednej, wielodzietnej rodziny. Jego polscy dziadkowie przybyli do Ameryki z Krakowa. Mama z domu Bandyk wyszła za Szkota. Tata był dozorcą.

White Stripes wdarli się na rockową scenę z hukiem. Podbój świata przez gitarzystkę i perkusistkę przypominał straceńczą szarżę. Ale to nie oszczędność podyktowała ograniczenie składu do dwojga muzyków. Brzmienie mieli przecież potężne. Rzężące, ale i soczyste dźwięki gitary przypominały dokonania Jimmy’ego Page’a, a śpiew Jacka – pierwsze piosenki Roberta Planta.

Perkusja, na której grała Meg White, stała bokiem do widowni, by muzycy mogli grać, nie tracąc kontaktu wzrokowego z fanami. Oprawą show były utrzymane w biało-czerwonej tonacji światła, instrumenty i kostiumy. Kiedy White Stripes pojawili się w Polsce po raz pierwszy na Festiwalu Open’er w 2005 r., na scenie biało-czerwone były wzmacniacze, gitary, perkusja, dywan, meksykański strój Jacka, a nawet paprocie! – Jak się macie?! – Jack krzyknął łamaną polszczyzną. – Jestem Polakiem, a to jest moja starsza siostra Meg!

Na koncert przyleciała też siwiuteńka mama Jacka. Rodzinnie zrobiło się podczas urodzinowego „Sto lat” dla Jacka. Za kulisami też było wesoło. Znajoma z show-biznesu opowiadała mi, że White całował fantastycznie. A jej można wierzyć.

Poloników doczekaliśmy się na kolejnej płycie White Stripes „Icky Thump” (2007). Książeczka ilustrowana jest zdjęciem kolumny Zygmunta i podpisana cytatem z Jana Pawła II: „Pamiętajcie o tym, że jesteście Polakami i że w waszych sercach gra muzyka”.

[srodtytul]Plastyczne szarady[/srodtytul]

White potrafi fantastycznie grać wizerunkiem i oprawą plastyczną swoich fonograficznych projektów. Strona internetowa albumu „Get Behind Me Satan” (2005) zwracała uwagę znakami pisma runicznego, których używali Led Zeppelin w okresie, gdy podejrzewano ich o satanizm. Fotosy nawiązywały do aury filmu Polańskiego „Dziecko Rosemary”. Wśród licznych motywów graficznych pojawiało się jabłko, które Ewa podawała Adamowi. W przewrotny sposób został wykorzystany fragment malowideł z kaplicy Sykstyńskiej – boży palec w akcie stworzenia.

Była to parodia stereotypów, jakie zdominowały kulturę masową, drwina z literatury w rodzaju „Kodu da Vinci” Dana Browna, która miesza zmyślenia i fakty, nagina do nich najbardziej absurdalne interpretacje, lansuje manicheizm i okultyzm. Tytuł albumu – „Get Behind Me Satan” – nie pozostawiał złudzeń. To cytat z Ewangelii św. Mateusza (16, 23). Jezus tymi słowami skarcił Piotra, gdy chciał odwieść go od wykonania planu zbawienia i śmierci na krzyżu.

Szeroko komentowany w Internecie był projekt albumu kolejnego zespołu White’a – The Raconteurs. Przypominał plastyczną szaradę. Muzycy przedstawili się na platformie karnawałowej z XIX wieku w czarno-białym ujęciu. W zaprzęgu stały dwa lwy otulone czaprakami z ozdobnie wyszytą literą „R”. W tle – piękna kobieta z oczami zasłoniętymi aksamitną wstążką i dziewczynka z synogarlicą na głowie.Scena przypomina stylizowane sesje fotograficzne Led Zeppelin.

Kluczem do płyty jest kompozycja „Rich Kid Blues”, rzecz o totalnym pechowcu. Rozpoczyna się niemal jak zeppelinowskie „Stairway to Heaven”, bohaterem jest jednak muzyk, który w Led Zeppelin się nie znalazł, choć mógł – Terry Reid. Kiedy Jimmy Page zaprosił go do tworzenia zespołu, odmówił i polecił Roberta Planta. Potem nie przyjął propozycji gry w Deep Purple. Dopiero wtedy w szeregach grupy znalazł się Ian Gillan. Nie ma drugiego rockmana, który odmówiłby występów w dwóch najważniejszych formacjach lat 70., a fakt, że jego solowa kariera zakończyła się klapą, był wymarzonym tematem przewodnim na płytę The Recounters zatytułowaną... „Pocieszyciele Samotnika”.

Majstersztykiem jest interaktywny teledysk „I Cut Like a Buffalo” najnowszego zespołu White’a – The Dead Weather, który wyreżyserował osobiście. Straszy, ale i śmieje się ze ze strachu. Tańczą zakwefione hurysy. A kiedy najedziemy kursorem na ciemny punkt głowy tajemniczej postaci – ukazuje się napis... terrorysta.

[srodtytul]Śpiewając dla Bonda[/srodtytul]

Kolejnym zaproszeniem na muzyczny szczyt była propozycja skomponowania wiodącego szlagieru„Another Way to Die” do ostatniej części przygód Jamesa Bonda „Quantum of Solace” . White zaśpiewał ją z Alicią Keys, młodą gwiazdą czarnej muzyki.

Piosenka nie zrobiła furory. Jest dla masowej publiczności za trudna. W show-biznesie była jednak potwierdzeniem rosnącego znaczenia White’a. Dziś wiadomo, że przygotowania do produkcji „Another Way to Die” przebiegały jak w dreszczowcu. Najpierw propozycję skomponowania piosenki przedstawiono najbardziej gorącej artystce ostatnich lat – Amy Winehouse. Następny casting rozpoczął się, gdy nie była w stanie wywiązać się z umowy z powodu problemów osobistych. Wybór Jacka White’a był dla niego wielkim wyróżnieniem, rywalizował bowiem m.in. z Brytyjką Duffy, która odniosła w zeszłym roku gigantyczny sukces, lokując swój debiutancki album w pierwszej piątce najczęściej kupowanych płyt 2008 r. Poza tym dla Bonda od zawsze śpiewają najważniejsi artyści. White dołączył do elitarnego grona, w którym wcześniej znaleźli się Shirley Bassey, Tom Jones, Paul McCartney, Tina Turner, Madonna, Sheryl Crow.

Na plan teledysku „Another Way to Die” wyznaczono Toronto, ponieważ Jack White był już wtedy zaangażowany w kolejny prestiżowy projekt – film dokumentalny „It Might Get Loud” Davisa Guggenheima poświęcony fenomenowi gitary. Zostało do niego zaproszonych tylko trzech muzyków – White, the Edge, gitarzysta U2 i Jimmy Page. Reklamówka mówi wszystko: „Trzy ikony rocka”.

Film opowiada o różnych podejściach do grania, muzycznych brzmień i inspiracjach. Jack wspomina, jak pieniądze na pierwszy instrument zarobił, pomagając w transporcie lodówki. Udowadnia też, że wcale nie trzeba kupować gitary. Na oczach kamery montuje ją z kawałka drewna, drutu i słoika. Wspomina, że nigdy nie chciał zostać gitarzystą – bo marzyli o tym wszyscy. A kiedy już zmienił zdanie, postanowił wyróżniać się prostotą.

– Gitara potrafi błyskawicznie przemówić do ludzi. Szybciej niż saksofon, fortepian czy skrzypce. Jest dla mnie emanacją siły – mówi White. – Dlatego lubię instrumenty trudne do opanowania. Wolę to od pokazywania, jak łatwo mi się gra. Nie lubię też gitarowych gadżetów, bo nie tworzą żadnego muzycznego dziedzictwa. Moja rada brzmi: zrezygnuj z trzech strun i graj głośniej!

„It Might Get Loud” nie wyczerpuje filmowego dorobku Jacka White’a. Wcześniej zagrał w fabule „Wzgórze nadziei” z Nicole Kidman, Donaldem Sutherlandem i Jude Law.

White wystąpił też w kolejnej odsłonie „Kawy i papierosów” Jima Jarrmuscha. W komedii „Walk Hard” fantastycznie parodiował Elvisa Presleya.

[srodtytul]Śladem mistrza[/srodtytul]

W postawie White’a coraz silniej daje znać o sobie fascynacja Bobem Dylanem. Młody gitarzysta jest zakochany w bluesie, ale równie chętnie gra folk i nie stroni od dźwięków country. Uwielbia biblijne cytaty i alegorie, a także stroje w stylu western i maskarady.

Podobnie jak Dylan ukrywa swoje życie prywatne przed mediami. Zaowocowało to plotkami, że Meg nie jest jego siostrą, tylko żoną, którą poznał w barze i nauczył grać na perkusji. Jedna z gazet w Detroit napisała, że wzięli ślub w 1996 r., rozwiedli się cztery lata później. Kolportowano też wiele informacji o rzekomych romansach. Mówiło się o flircie z Renée Zelwegger. Ale White milczy jak Dylan. Chowa twarz za rondem kapelusza.

Kompozytor „Like a Rolling Stone” w Jacku wyczuł bratnią duszę, podobną wrażliwość i temperament. Zaprosił go do udziału w koncercie w Nashville, a także do skomponowania muzyki do tekstów pozostawionych przez zmarłą gwiazdę country Hanka Williamsa. Miała z tego powstać płyta. Na razie się nie ukazała. Jack White pytany przez dziennikarza „Observera” o spotkanie z Dylanem trzy razy odpowiadał, że nie złamie tajemnicy, którya otacza wielkiego amerykańskiego barda. Wyznał tylko, że pierwszy koncert, na jaki poszedł w życiu, to był właśnie występ Boba. Miał wtedy dziesięć lat.

White podobnie jak Dylan krytykuje współczesną obyczajowość i kulturę masową: – W naszych czasach wielu ludziom się wydaje, że wszystko można wiedzieć, mieć, kupić, dotknąć. Życie stało się jak reality show. Wśród gwiazd mało kto dba o godność. Mamy Paris Hilton i jej podobnych. A kimże są te skunks naśladowane przez dzieciaki? Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy zagrałbym na albumie jednej z wielu 16-letnich aktoreczek. Wyśmiałem go!

White’a martwią też media.

– Kiedyś redaktorzy pilnowali, żeby nie drukować kłamstw. Teraz magazyny są pełne bredni. Generalnie chodzi o to, by wszystko było jednocześnie telefonem i komputerem. Wszystko ma być skomputeryzowane. Muzyka też. Na szczęście na scenie jest inaczej. Możemy grać, co chcemy, i uratować dorobek przeszłości. Muzyk najbardziej krytykuje świat polityki.

– Dla kogoś, kto należy do partii politycznej, nie ma znaczenia, czy dowodzi nią Einstein czy małpa. Przyjmuje, że trzeba robić, co lider każe.

White tęskni za starą Ameryką, dlatego wyprowadził się do Nashville. I cieszy się rozpoczętą właśnie trasą koncertową The Dead Weather.

– Zakładając zespół, niczego nie planowaliśmy. Nie wiedzieliśmy, kto będzie grał na jakim instrumencie. Rzeczy biegły własnym torem. Uwielbiam eksperymentować, iść na żywioł.

Ostatnio do grona entuzjastów Jacka White’a dołączył najsłynniejszy raper Jay-Z. – Chciałbym nagrać płytę z Bono i Jackiem. Widziałem koncert The Dead Weather. To niesamowity zespół. Myślę, że Jack jest geniuszem.

Sierpień 2006. Mediolan, stadion San Siro. The Rolling Stones wybrali ją po to, by w spektakularny sposób rozpocząć odwołane wcześniej tournée. Jak zwykle udało się im znaleźć w centrum światowego zainteresowania: trwała fiesta po zdobyciu mistrzostwa świata przez Włochów dwa dni wcześniej.

Stonesi grali największe hity. Tymczasem mediolańczycy, zamiast skandować imię boskiego Micka, w przerwach między piosenkami wyrażali swój entuzjazm, intonując „Seven Nation Army”, hymn stadionu. Być może nie wiedzieli, że utwór skomponował Jack White, ale wokalista Stonesów go znał i nieustanne śpiewanie przez widownię przeboju innego wykonawcy ewidentnie go irytowało.

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"