Najnowszy album wyróżnia druga płyta z absurdalnymi anegdotami wokalisty.
Przez 35 minut bawi nas zwariowanymi historiami o łasicach, szczurach, indyjskich słoniach i berlińskiej zupie... swastykowej. Żart jest a propos – nazwa albumu została zainspirowana wystawą w Metropolitan Museum of Arts ukazującą Niemcy przed dojściem do władzy Hitlera. Jej tematami były bieda, hiperinflacja, a bohaterami – sieroty, wdowy, homoseksualiści, transwestyci, o których śpiewa Waits.
Najlepsza jest współczesna anegdota o tym, jak muzyk został klientem portalu internetowego eBay. Chwali się, że kupił tam ostatnie tchnienie umierającego Henry’ego Forda: pierwsze i jedyne wydanie!
Nagrania zarejestrowane w zeszłym roku w Europie i Ameryce rozpoczyna chrapliwym krzykiem rewelacyjna „Lucinda”. Taki tembr głosu można osiągnąć tylko po wypiciu wielu butelek whisky. Słuchamy wyznań dilera opium, który umrze, nim zajdzie słońce. Niesamowita jest muzyczna dramaturgia. Kilkakrotnie można odnieść wrażenie, jakby Waits kończył posępną balladę, tymczasem kontynuuje ją – mocniej i ciężej. Tempo koncertu podkręca zwariowany song o marynarzach płynących do Singapuru pod kierunkiem jednorękiego kapitana. Klimat groteski podkreślają motywy cymbałów i saksofonów.
Muzyk wybrał wspaniały zestaw ballad. Tworzą go: mroczna kompozycja o ulicy burdeli „Fannin’ Street”, „Dirt in the Ground” o śmierci, wobec której wszyscy są równi: żebrak i król, a także grany katarynkowo, melodeklamowany „Live Circus”.