Nad Jezioro Genewskie, do Montreux, gdzie w lipcu trwa najbardziej prestiżowy letni festiwal muzyczny na kontynencie, ściągnęły tysiące młodych ludzi z całego świata.
[srodtytul]Dziecięce emocje [/srodtytul]
Na tym tle 59-letni Phil Collins, wchodząc na scenę Audytorium Strawińskiego, wyglądał jak bohater "Końcówki" Becketta. Pełna emocji mimika i ekspresyjne ruchy podziwiane jeszcze podczas ostatniego tournée Genesis przepadły bezpowrotnie. Oczy, zgodnie z beckettowskimi didaskaliami, skrywały przyciemnione okulary. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby wokalista wjechał na scenę na wózku inwalidzkim: o stanie jego zdrowia docierały hiobowe wieści.
– Lata siedzenia za perkusją przypłaciłem operacją kręgosłupa. Grać już nie mogę, ale będę śpiewał – pocieszał siebie i fanów.
Na początku koncertu w Montreux można było pomyśleć, że jednak pokonał chorobę: kiedy rozświetliła się scena, pośród perkusyjnych talerzy błysnęła charakterystyczna łysina. Ale było to tylko łudzące podobieństwo należała do Lesliego Smitha, który zastępuje Phila za bębnami. On sam stanął na proscenium. Poruszał się nie bez trudu. Zdecydował się tylko na dwa koncerty w Europie. Patrząc z bliska na jego dłoń ściskającą mikrofon, można było zobaczyć żleby w miejscu zwiotczałych ścięgien. Te dłonie nie mogą, jak dawniej, wywoływać perkusyjnej burzy.