– Chodząc po zielonej pampie w Ameryce Południowej! – odpowiada Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Art i Open’era w Gdyni, zapytany, w jakich okolicznościach zdecydowała się kwestia pierwszego koncertu Coldplay w naszym kraju. Dzięki BlackBerry, iPhonom, laptopom nie trzeba siedzieć za biurkiem. Można podjąć strategiczne decyzje w pociągu, na lotnisku.
Najważniejsze są znajomości w ekskluzywnym klubie agentów i promotorów, którzy znają się po imieniu, wierzą sobie na słowo. Papiery podpisują na końcu, bo to formalność.
– Gdyby ktoś nas podsłuchał, przeczytał e-maile i esemesy, mógłby nic nie zrozumieć, operujemy branżowym slangiem – opowiada Mikołaj Ziółkowski. – Zbudowanie takich relacji zajmuje lata.
– Sztuką jest to, by podpisywać umowy bezpośrednio – mówi Andrzej Marzec, który sprowadził m.in. Iron Maiden, Petera Gabriela i The Cure. – Pośrednik może chcieć podwyższyć swoją prowizję i koszty rosną w kuriozalny sposób. Niestety, Polska jest wciąż rajem dla zagranicznych agencji. Wielu organizatorów przepłaca.
Do dziś wspomina się występ Lenny’ego Kravitza w Krakowie, który miał kosztować aż 650 tysięcy dolarów. Z kolei Poznaniowi zależało, by otwarcie nowego stadionu uświetniła gwiazda światowego formatu. Koncert Stinga był już zaplanowany w innym mieście, ale kwota 4,7 mln zł przechyliła szalę na stronę stolicy Wielkopolski, która działała za pośrednictwem firmy My Music związanej z Universalem.