Co roku, u progu lata, mamy okazję obejrzeć wszystkie dzieła sceniczne Wolfganga Amadeusza Mozarta. Na przedstawienia zjeżdżają ludzie z całego świata, wielu towarzyszy im od początku festiwalu w 1991 r. Zazwyczaj podczas tego typu imprez prezentuje się jedynie wybrane dzieła, a nieraz także utwory innych kompozytorów, jak choćby w Salzburgu. Jak to się stało, że warszawski festiwal tak się różni od innych?
Przede wszystkim jako teatr operowy mieliśmy nie tylko wielką pasję, ale i wypracowane w ciągu wielu lat, związane z ową pasją, odpowiednie możliwości. A nie jest o nie łatwo. Koncepcja wystawienia, nawet podczas jednorazowego festiwalu, kompletu ponad 20 dzieł scenicznych jakiegokolwiek kompozytora wymaga spełnienia różnych warunków, z czego dwa mają zasadnicze znaczenie. Przede wszystkim trzeba mieć w stałym repertuarze wystarczającą liczbę gotowych już przedstawień. Powinny być ponadto wystawiane na wyrównanym, wysokim poziomie. Jeśli chodzi o Mozarta, spełnialiśmy oba te podstawowe warunki i tylko kwestią czasu było zorganizowanie odpowiedniego festiwalu. Na długo przed Międzynarodowym Rokiem Mozartowskim, który ustanowiono w 1991 r. – w rocznicę śmierci kompozytora – pokazywaliśmy jego opery w Polsce i na świecie, choćby wielokrotnie na festiwalu w Madrycie. W Wiedniu zaprezentowaliśmy dzieła sceniczne, które wiedeńczycy obejrzeli po raz pierwszy od 200 lat, do czego zresztą niezbyt chętnie się przyznawali.
Jako pierwsi wystawialiście też opery Mozarta w Japonii.
To było specjalne, zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcie, a zarazem specyficzne wyzwanie, jako że – inaczej niż w Europie – najmniejsze sale operowe mają tam widownię na co najmniej 2,5 tys. osób i odpowiednio gigantyczne sceny. Na potrzeby przedstawień w Japonii powstał komplet kostiumów i dekoracji. Tak więc jeszcze przed 1991 r. Warszawska Opera Kameralna regularnie wystawiała Mozarta, a gotowych przedstawień, na światowym poziomie, ciągle przybywało. Mozart był naszą specjalnością.
W końcu doczekaliście się też własnej siedziby.