Gwiazdy, azalie i rosolisy

Publikacja: 12.05.2011 18:22

Bogusław Kaczyński rozmawia z autorem artykułu (z prawej) (fot. Wit Hadło)

Bogusław Kaczyński rozmawia z autorem artykułu (z prawej) (fot. Wit Hadło)

Foto: Archiwum

Red

Dawniej każdy festiwalowy koncert firmowała gwiazda. W latach bardziej mizernych na całym festiwalu była co najmniej jedna lub dwie. Azalie rozkwitają w zamkowym parku, gdy tylko rozpoczyna się festiwal. Rosolis – rzadki trunek, wizytówka dawnej, hrabiowskiej wytwórni wódek w Łańcucie – do dzisiaj cieszy się szczególnym wzięciem na bankietach.

Znamienite postacie miały swe kaprysy i słabostki. To sprawiało, że Łańcut żył nie tylko muzyką. Takich postaci było mnóstwo, ale jedna dominowała w sposób szczególny. Był nią Bogusław Kaczyński, który na swoje festiwale potrafił ściągać do Łańcuta całą Europę, a za pośrednictwem telewizji cały świat. Nienagannością zachowania i wyglądu narzucił pełen elegancji styl, który obowiązuje w Łańcucie do dziś. Pan Bogusław nigdy na nikogo nie podniósł głosu, ale wystarczył jeden grymas na jego twarzy, typowy tylko dla niego ruch warg, żeby Łańcut z Rzeszowem leżały u jego stóp. I tak było!

Batuta i psy

Charyzmatyczną postacią był Adam Natanek, znakomity dyrygent, długie lata szef artystyczny festiwalu, wielki miłośnik psów. Miał ich kilka w Lublinie, gdzie oboje z żoną Danutą – niegdyś znaną śpiewaczką, o której Ada Sari mówiła jako o swojej najzdolniejszej uczennicy – bezinteresownie opiekowali się bezdomnymi czworonogami. Do Łańcuta pan Adam przywoził dwa potężne legawce i małą psinę o bliżej nieokreślonej rasie. Kiedy ktoś kwestionował szlachetność jej pochodzenia, artysta głosem nieznoszącym sprzeciwu przekonywał, że jest niezwykle wysoko urodzona i nadzwyczajnie mądra. Nie było mowy, żeby cała psia trójka przebywała z nim na sali balowej, kiedy dyrygował. Psy miały specjalnie zarezerwowany pokój, do którego pan Adam przybiegał, kiedy tylko był wolny i nawet udzielał tam wywiadów. Dwa legawce wylegiwały się u jego nóg, spoglądając czujnie na nieco spłoszonych dziennikarzy, a mały kundelek siedział mu na kolanach.

Koncertem, któremu na wieki zostanie przypisana rzadka anegdota, był występ gruzińskiej skrzypaczki Mariny Jaszwili, wielkiej mistrzyni opromienionej światową sławą. Grała na oryginalnym stradivariusie, który – jak wówczas mówiono – był dla niej „darem narodu gruzińskiego". Kiedy z wirtuozerią i w niesłychanym napięciu wykonywała karkołomny dla każdego muzyka I koncert D-dur op. 6 Paganiniego, na salę balową wleciał mały wróbelek i usiadł jej na ramieniu. Za chwilę zmienił pozycję i siadł na przedramieniu tej ręki, którą pani Jaszwili prowadziła smyczek. Przez dłuższą chwilę wyglądało tak, jakby grali razem. Tuż przed zakończeniem koncertu wróbelek skromnie opuścił salę balową i wyleciał za okno, a pani Jaszwili zebrała rzęsiste brawa!

– Gdy podjeżdżam pod zamek, zawsze przypominam sobie chłopięce lata i patrzę z sentymentem na dach, po którym biegaliśmy z księciem Kentu i hr. Eustachym Potockim, synem łańcuckiego ordynata. Do dzisiaj jest tam wygięta balustradka, skutek tej naszej bieganiny! – wspominał znakomity krytyk i koneser sztuki Wojciech hr. Dzieduszycki, który z nieodłączną laseczką o srebrnej, herbowej główce i tak samo nieodłącznym uśmiechem na zawsze pogodnej twarzy kolejno z drugą małżonką panią Haliną i z trzecią żoną panią Krystyną zawsze stanowił ozdobę festiwalowych spotkań.

Rajskie ptaki

W sali balowej zamku w Łańcucie, gdzie odbywają się prawie wszystkie koncerty, trudno było nie zauważyć przepięknych kwiatów. Te wspaniałe kompozycje długie lata stanowiły dzieło pani Maryny Grad, historyka sztuki, i jej syna Jana. Dominowały „rajskie ptaki", o wysokich łodygach i kwiatach złotofioletowych w kształcie dzioba upięte fantazyjnie na lustrze w tle za artystami. Z dodatkiem żółtych azalii i czerwonego dzikiego wina zdobiły koncert orkiestry Sinfonia Varsovia i wiolonczelisty Andrzeja Bauera oraz norweskiego wirtuoza tuby Oysteina Baadsvika i występującej z nim orkiestry Wratislavia. Podczas recitalu rosyjskiej primadonny Mariny Shaguch „rajskie ptaki" uzupełniał czosnek ozdobny koloru lila i glicynie. Koncert chińskiego pianisty Yundi Li – finezyjna kompozycja z bambusów i azalii.

W restauracji Zamkowa najczęściej serwowano krem z brokułów i kawałkami łososia oraz karkówkę na miodzie (oba dania uważał za najwyborniejsze świetny skrzypek Krzysztof Jakowicz), solę w jarzynach z żółtym serem i na deser... „dziwaka festiwalowego", czyli rodzaj przekładańca z masą orzechową. Przebojem bywała pieczeń hrabiowska z żurawiną (zajadał się nią norweski tubista Oystein Baadsvik) i „jabłko księżnej Lubomirskiej" (przysmak rumuńskiej śpiewaczki Carmen Oprisanu i Wojciecha hr. Dzieduszyckiego). Chiński pianista Yundi Li najchętniej jadał żurek staropolski. Rosyjski pianista Piotr Laul kurczaka po hrabiowsku w czerwonym winie. Młoda skrzypaczka Agata Szymczewska zajadała polędwicę wołową z ryżem i jarzynami. Słynni angielscy śpiewacy Gothic Voices rozkoszowali się pieczenią wołową po huzarsku z chrzanem. Krytyk Janusz Ekiert lubił pstrągi z rusztu oraz kotlet po królewsku z grzybami w czerwonym winie.

Na bankietach królowały łosoś, koreczki z kawiorem, rolady z serów francuskich, białe wina, różane rosolisy i wspomniane już „jabłko księżnej marszałkowej" pieczone zgodnie z przepisem samej Elżbiety z Czartoryskich Lubomirskiej, która m.in. zbudowała w zamku teatrzyk, gdzie po raz pierwszy wystawiono słynne „Parady" Jana Potockiego. (Jabłko należało ugotować w syropie, a ten przygotować z wody połączonej z cukrem i cytryną w proporcjach, które są tajemnicą, lekko wystudzić i całość zalać kremem waniliowym).

Widział Białą Damę

Kasztelan na zamku łańcuckim, jego dyrektor pan Wit Wojtowicz, wspomina niekiedy ten najfatalniejszy festiwalowy wieczór, gdy na dziedzińcu zamkowym zaraz po godz. 22, jak tylko rozpoczął się koncert włoskiej Piccola Orchestra Avion Travel, nieoczekiwanie ulewny deszcz spustoszył pięknie ukwieconą estradę i zmusił Włochów do rejterady. – Od początku tego festiwalu dni i wieczory były pogodne – wspomina pan Wit. – Ale tego dnia z samego rana rozbolała mnie prawa łydka i już wiedziałem, że będzie z pogodą coś nie tak. Kilka godzin trwało przemieszczanie z dziedzińca do sali balowej sprzętu telewizyjnego. Ten czas trzeba było czymś wypełnić, skoro na dworze była ulewa. Pan Wit przytomnie zaproponował nocne zwiedzanie zamku, przymusowe ze względu na okoliczności.

– Z kilkoma kustoszami zaczęliśmy oprowadzać zmęczonych gości, starając się ich zabawić opowiastkami z dziejów zamku – mówi Wit Wojtowicz. – Chodziłem z telefonem przy uchu w błogiej nadziei, że Włosi szybko zainstalują się w sali balowej... W niektórych komnatach zatrzymywałem się dłużej, rozgadywałem się niepotrzebnie, idąc korytarzami, umyślnie zwalniałem tempo. Pokazałem ludziom cały zamek, ze wszystkimi jego tajemnicami. Gdzieś pod koniec tej peregrynacji na jednym z ciemniejszych korytarzy wydawało mi się, że widzę Białą Damę... – dodaje.

Fragment książki „Gwiazdy, azalie i rosolisy", która wkrótce ukaże się w księgarniach. Autor 33 lata był dziennikarzem rzeszowskich „Nowin". Obecnie jest stałym recenzentem „Ruchu Muzycznego" i „Dziennika Teatralnego" oraz publicystą miesięcznika „Nasz Dom – Rzeszów"

Dawniej każdy festiwalowy koncert firmowała gwiazda. W latach bardziej mizernych na całym festiwalu była co najmniej jedna lub dwie. Azalie rozkwitają w zamkowym parku, gdy tylko rozpoczyna się festiwal. Rosolis – rzadki trunek, wizytówka dawnej, hrabiowskiej wytwórni wódek w Łańcucie – do dzisiaj cieszy się szczególnym wzięciem na bankietach.

Znamienite postacie miały swe kaprysy i słabostki. To sprawiało, że Łańcut żył nie tylko muzyką. Takich postaci było mnóstwo, ale jedna dominowała w sposób szczególny. Był nią Bogusław Kaczyński, który na swoje festiwale potrafił ściągać do Łańcuta całą Europę, a za pośrednictwem telewizji cały świat. Nienagannością zachowania i wyglądu narzucił pełen elegancji styl, który obowiązuje w Łańcucie do dziś. Pan Bogusław nigdy na nikogo nie podniósł głosu, ale wystarczył jeden grymas na jego twarzy, typowy tylko dla niego ruch warg, żeby Łańcut z Rzeszowem leżały u jego stóp. I tak było!

Pozostało 85% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali