Jest ich tu sporo. Ktoś mówi, że stary zmarły papież nauczył nas, jak mimo cierpienia można do końca godnie pełnić swoje obowiązki. Melville też zawsze marzył, by zostać aktorem.
Różnica jest jednak zasadnicza: Karol Wojtyła z pokorą przyjął wybór. Melville po wyborze nie ukazuje się w oknie papieskiego pałacu. Przerażony, pogrążony w depresji nie znajduje wspólnego języka ze sprowadzonym do Watykanu psychoanalitykiem, a zawieziony do innego po prostu ucieka. W cywilnym ubraniu melduje się w małym hotelu, włóczy się po ulicach i rozmawia z ludźmi, próbując rozliczyć się z własnym życiem.
– Chciałem zderzyć dwa światy, które zwykle się nie spotykają – mówi Moretti.
Lewicujący ateista Moretti zrobił film, którego włoscy publicyści katoliccy nie uznali za obraz antyklerykalny. Nawet Vittorio Messori, autor wywiadów z Janem Pawłem II i Josephem Ratzingerem, napisał, że w "Habemus papam" dostrzega "dobrotliwy" obraz Kościoła. Nie ma tu nawiązań do skandali i pedofilii, dyskusji o aborcji i celibacie czy afer finansowych w watykańskim banku.
– Pytano mnie, dlaczego nie zaatakowałem kościelnej instytucji, która w ostatnich latach straciła wiarygodność – przyznaje Moretti. – Jerzy Stuhr mówił mi, że nawet w Polsce kler jest oskarżany o pedofilię. Mnie to nie interesowało, podobnie jak mieszanie się duchownych do polityki. Zrobiłem pewne aluzje. Gdy papież mówi do tłumu, że w Kościele potrzebne są zmiany, ludzie wiwatują. Jednak przede wszystkim opowiadam o moim Watykanie, moim papieżu i moich wątpliwościach.
Moretti odziera Kościół z celebry. Kardynałowie, nie mogąc opuścić pałacu, nim papież nie pozdrowi wiernych, czekają jak więźniowie. Układają puzzle, uczestniczą w surrealistycznym turnieju siatkówki wymyślonym przez psychoterapeutę. Przekonujący jest wątpiący papież, który wie, że nie dając sobie rady ze sobą, nie może stać się przewodnikiem dla innych.