Wieczór z kobietą sławną i szczęśliwą

Wczorajszym występem w Warszawie Renée Fleming potwierdziła, iż jest gwiazdą. I potrafi cieszyć się tym, że śpiewa

Aktualizacja: 18.05.2011 19:24 Publikacja: 18.05.2011 01:05

Renée Fleming zachwycona entuzjastycznym przyjęciem warszawskiej publiczności

Renée Fleming zachwycona entuzjastycznym przyjęciem warszawskiej publiczności

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Dawno polska publiczność nie spędziła tak bezpretensjonalnego wieczoru z artystką, która znajduje się na światowym topie. Renée Fleming, którą Ameryka uwielbia, a Europa marzy, by zechciała częściej przyjeżdżać, śpiewała arię za arią, w przerwach dowcipnie opowiadając o utworach, które wybrała.

Czytaj rozmowę Jacka Marczyńskiego z Renée Fleming

Jest świadoma pozycji, którą zajmuje, ale nie przyjmuje gwiazdorskich póz, nie stara się olśnić efektownymi popisami wokalnymi i tanimi sztuczkami. Jest mistrzynią delikatnych nastrojów i cieniowanych długich fraz snujących się melancholijnie, którym potrafi nadać wiele znaczeń. Żadna z obecnych primadonn nie może jej dorównać w subtelności wokalnej, nawet jeśli już czasem słychać, że nad urodą głosu zaczyna u niej przeważać technika.

Ten rodzaj śpiewania potrafi docenić wrażliwa publiczność. Ta, która stawiła się tłumnie w Operze Narodowej, słuchała z ogromną uwagą, ale temperatura sali wzrastała stopniowo. Początek zresztą nie był najlepszy. Z czterech pieśni Richarda Straussa dopiero ta dodana poza programem, czyli „Morgen", pozwalała docenić klasę Renée Fleming, która w genialny sposób wydobywa z tej muzyki subtelną refleksję nad przemijającym czasem.

Kontakt ze Straussem psuła też orkiestra Opery Narodowej, w jego symfonicznych intermezzach rażąc zgrzytliwym brzmieniem kwintetu smyczkowego i kiksami instrumentów dętych. Nawet taki dyrygent jak Kristjan Järvi nie mógł  wiele zdziałać.

Na szczęście najważniejsza była Renée Fleming, wspaniała jako Thais Masseneta, dostrzegająca nietrwałość urody, lub w swym popisowym wcieleniu Rusałki Dvořaka. Wcielała się też w bohaterki zalotne i zmysłowe z mało znanych oper Leoncavalla czy Zandonaia, ale bardziej urzekała w lirycznej arii z „Gianni Schicchi" Pucciniego oraz subtelnie zinterpretowanej pieśni Marii z „Umarłego miasta" Korngolda, w której wyspecjalizowane w tej muzyce niemieckie artystki zwykle popisują się siłą swego głosu.

Dla mnie zaś, który nieraz miał okazję słyszeć na żywo Renée Fleming, z warszawskiego koncertu pozostanie w pamięci dodany na bis przebój Gershwina „Summertime". Nikt przed nią nie stworzył w tej kołysance takiego połączenia operowego śpiewu z bluesowym smutkiem i jazzowym feelingiem.

Dawno polska publiczność nie spędziła tak bezpretensjonalnego wieczoru z artystką, która znajduje się na światowym topie. Renée Fleming, którą Ameryka uwielbia, a Europa marzy, by zechciała częściej przyjeżdżać, śpiewała arię za arią, w przerwach dowcipnie opowiadając o utworach, które wybrała.

Czytaj rozmowę Jacka Marczyńskiego z Renée Fleming

Pozostało 84% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla