Tworzenie list rankingowych i przewidywanie rozstrzygnięć może być zwodnicze. Historia Cannes dostarcza aż nadto przykładów. Kiedy w 1994 roku cała filmowa Polska i Francja były przekonane, że na Lazurowym Wybrzeżu triumfować będzie „Czerwony" Krzysztofa Kieślowskiego, Clint Eastwood, który szefował wtedy jury, wywołał skandal, przyznając główną nagrodę „Pulp Fiction" Quentina Tarantino. Pięć lat później w zdumienie wprawiła wszystkich Złota Palma dla nieznanych wówczas szerzej braci Dardenne za „Rosettę". Wreszcie w ubiegłym roku przewodniczący jury Tim Burton zaskoczył radykalizmem – nagrodził „Wujka Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia" Apichatponga Weerasethakula z Tajlandii. Film mający więcej wspólnego ze sztuką wideo-art niż kinem.
Czy tym razem będzie podobnie? A może wygrają faworyci? Z ich grona z pewnością wypadł już Terence Malick, którego metafizyczne „Drzewo życia" było jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów konkursu. Skończyło się na gwizdach widowni. W tej sytuacji honor mistrzów muszą ratować Lars von Trier („Melancholia"), Pedro Almodovar („Skóra, w której żyję") i Nanni Moretti („Habemus papam") oraz wspomniani już wcześniej bracia Dardenne („Chłopiec z rowerem"). Wszystko będzie wiadomo w niedzielny wieczór. Transmisja z gali zamknięcia festiwalu w Canal+.
Niezależnie od werdyktu Cannes pozostanie świątynią X Muzy – kluczowym miejscem na filmowej mapie świata i najważniejszym festiwalem w historii kina. Choć nie ma tak długiej metryki jak Wenecja ani takiego znaczenia w przedoscarowej promocji jak Toronto, jest pierwszą imprezą, na której film podniesiono do rangi sztuki.
Prestiż Cannes zbudował m.in. jego wieloletni dyrektor Gilles Jacob (na zdjęciu). To on pogodził ambicje artystyczne festiwalu z menedżerską sztuką zarządzania. Odkrył talenty Emira Kusturicy oraz Wima Wendersa. I wybudował gmach Palais de Festival, gdzie od 1982 roku nagradza się zwycięzców.
Nietuzinkową postać Jacoba przybliży pokazywany w Canal+ dokument „Gilles Jacob – obywatel Cannes". Warto spędzić przed telewizorem sobotnie popołudnie, by zaostrzyć sobie apetyt na niedzielny wielki finał.