36. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni

Paweł Pawlikowski, przewodniczący jury rozpoczynającego się dziś festiwalu polskiego kina w Gdyni

Aktualizacja: 07.06.2011 03:22 Publikacja: 06.06.2011 01:07

fot. archiwum Pawła Pawlikowskiego

fot. archiwum Pawła Pawlikowskiego

Foto: Archiwum

Rz: Jaka była pana pierwsza reakcja na propozycję przewodniczenia jury?

Paweł Pawlikowski:

Bardzo się ucieszyłem. Może dlatego, że mieszkam w Anglii i nie zdaję sobie sprawy, jakie emocje tej imprezie towarzyszą. Myślałem głównie o tym, że będę miał okazję obejrzenia wielu polskich filmów, które na brytyjskie ekrany być może nigdy nie dotrą.

Czytaj więcej o festiwalu

W tym roku powstało u nas prawie 50 fabuł. W konkursie znalazło się 12. Część ludzi kina krytykuje taką koncepcję festiwalu, uważając, że powinien być przeglądem całej rodzimej produkcji. A pana zdaniem ostra selekcja jest plusem czy minusem?

Generalnie uważam, że filmy to nie konie ścigające się w wyścigach. Jednak jeśli robi się konkurs i rozdaje nagrody,  selekcja wydaje mi się konieczna. Choćby z przyczyn humanitarnych, dla jury. Ważne jest, oczywiście, kto te tytuły wybiera i według jakich zasad i kryteriów. Ale mam nadzieję, że w Gdyni wybór jest właściwy.

W tym roku Lwy rozda jury międzynarodowe. Co daje spojrzenie z zewnątrz?

W Polsce wszystko jest dość hermetyczne, zagęszczone i upolitycznione. Juror spoza miejscowych układów ocenia film bez uprzedzeń i z góry przyjętych założeń.

Kino powinno być narodowe czy uniwersalne?

Faktura portretowanego świata, tematy, sposób opowiadania, ekspresja aktorów – to wszystko jest ściśle związane z narodowym charakterem, z mentalnością, kontekstem, genius loci, historią. Ale z tej odrębności trzeba wydobywać sprawy, emocje i formy uniwersalne. Prawdziwa sztuka zawsze jest uniwersalna. Chodzi więc o filmy wyrastające z własnych korzeni, ze spraw lokalnych, specyficznych, osobistych. O filmy, które rodzą się z chaosu, a jednocześnie poprzez formę szukają dla uczuć, myśli, postaci, majaków, wspomnień jakiegoś nadrzędnego porządku.

Czy jednak Amerykanin lub Francuz jest w stanie zrozumieć film o wydarzeniach na polskiej prowincji po II wojnie światowej albo o człowieku, na którego padło podejrzenie o współpracę ze służbami bezpieczeństwa w czasach PRL?

Nie przepadam za „Życiem na podsłuchu", ale widzowie ten film zrozumieli, nawet jeśli niewiele wiedzieli o komunizmie. Podróż na kraniec nocy chorego na wątrobę rumuńskiego emeryta ze „Śmierci pana Lazarescu" była bardzo lokalna, a jednak przemówiła do widzów w Kalifornii. W dobrych filmach czuje się prawdę, energię, siłę, rękę twórcy. Jest w nich przestrzeń, w którą chce się wejść, nawet nie rozumiejąc wszystkich aluzji i gestów aktora.

Widział pan ostatnio takie filmy polskie?

„Sztuczki" Andrzeja Jakimowskiego, „33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej, „Cztery noce z Anną" Jerzego Skolimowskiego. To są obrazy specyficznie polskie, ale wiem, że ich autorzy mieli coś do powiedzenia. A przy okazji udało im się znaleźć interesującą, oryginalną formę. Wychodząc z kina, miałem wrażenie, że coś przeżyłem. Podobnie jak po obejrzeniu „Bagna" czy „Świętej dziewczyny" Lucrecii Martel. Nie jestem Argentyńczykiem, nie jestem kobietą, ,a doskonale jej twórczość odbieram. Bo dobry film stwarza swój świat, zabiera nas w nie do końca przewidywalną podróż. I to właśnie w kinie cenię.

A czego pan nie lubi?

„Kina festiwalowego", artystowskiego, wykalkulowanego. Filmów opartych na pewnych chwytach, które mają sprawiać wrażenie sztuki. Są to pułapki na krytyków i selekcjonerów festiwali. Większość widzów czuje ich pustkę i lipę.

Czego więc będzie pan szukał w Gdyni?

Dobrych filmów łączących emocjonalną prawdę z ciekawym sposobem jej przekazania. W konkursie dostrzegam filmy reżyserów, których bardzo cenię. Chciałbym też odkryć nowe, nieznane mi jeszcze postacie. No i z ogromną ciekawością czekam na spotkanie z polskim środowiskiem filmowym. Znajomi mnie straszyli... Jeszcze nigdy nie byłem na gdyńskim festiwalu. Na pewno będzie to interesujący tydzień.

rozmawiała Barbara Hollender

 

Sylwetka: Paweł Pawlikowski, reżyser, dokumentalista

Urodził się w 1957 r. w Warszawie, ale od 14 roku życia mieszka w Wielkiej Brytanii. Jako student pisał o kinie. W latach 90. realizował filmy dokumentalne dla telewizji BBC. Większość z nich opowiadała o Europie Wschodniej, bo – jak sam mówił – „nosił w sobie niedokończoną historię". Powstały wówczas m.in. „Vaclav Havel", „Z Moskwy do Pietuszek", „Podróże Dostojewskiego", „Podróże z Żyrynowskim". Za pełnometrażowy debiut fabularny „Ostatnie wyjście" dostał w 2000 r. brytyjską nagrodę BAFTA. Druga – dla najlepszego filmu 2004 r. – przypadła mu za „Lato miłości". Planuje nakręcić film w Polsce.

 

Filmy oceni międzynarodowe jury

W skład komisji konkursowej festiwalu, poza przewodniczącym Pawłem Pawlikowskim, wchodzą:

 

 

Rz: Jaka była pana pierwsza reakcja na propozycję przewodniczenia jury?

Paweł Pawlikowski:

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"