Konkurs im.Wieniawskiego: Polacy grali gorzej

Jutro późnym wieczorem poznamy zwycięzcę Konkursu im. Wieniawskiego. Nie będzie to Polak. I słusznie – pisze Jacek Marczyński

Aktualizacja: 20.10.2011 20:21 Publikacja: 20.10.2011 20:06

Soyoung Yoon, Korea

Soyoung Yoon, Korea

Foto: pr studio

W kuluarach auli poznańskiego uniwersytetu, gdzie odbywają się przesłuchania, można usłyszeć opinie, że Polaków zabrakło w finale, ponieważ zagraniczni jurorzy przeforsowali swoich uczniów. Malkontentom warto przypomnieć czasy, gdy o rozdziale nagród decydowali tu lokalni profesorowie, zupełnie nie przejmując się tym, że poziom i ranga konkursu obniżały się z każdą edycją.

Zobacz zdjęcia finalistów

Organizator – Towarzystwo im. Wieniawskiego w Poznaniu – wyciągnął wnioski z doświadczeń poprzedniej dekady. Stara się unowocześnić najstarszy konkurs skrzypcowy świata, zachęcić do udziału wybitnie utalentowanych muzyków. Nie jest to łatwe, gdyż takich rywalizacji jest coraz więcej, a od konkursowej nagrody cenniejszy bywa dziś dobry kontrakt z fonograficznym koncernem lub obrotnym impresariem.

Autorski konkurs

Co zatem sprawiło, że w tym roku do Poznania przyjechało wielu świetnych skrzypków? Poziom jest wysoki, pretendentów do głównej nagrody – przynajmniej czworo. Ostateczna klasyfikacja do końca pozostaje zaś niewiadomą.

Organizatorzy zrozumieli, że Konkurs im. Wieniawskiego to co prawda marka znana w świecie, ale ona – jak wszystko – podlega nieustannej weryfikacji. Dziś o randze decyduje nie tyle piękna historia, ile umiejętność zaistnienia na muzycznym rynku, gdzie panuje ogromna konkurencja. Okazało się, że jest na to sposób – pozyskanie Maxima Vengerova. 37-letni, genialny skrzypek rosyjski ma ogromny autorytet i jest idolem wszystkich młodych muzyków.

Maxim Vengerov został przewodniczącym jury, a obowiązek ten potraktował poważnie. Zrobił autorski konkurs. We wstępnych preselekcjach przesłuchał wszystkich ubiegających się o prawo startu. Dla każdego odrzuconego znalazł czas na rozmowę, w Poznaniu też długo dyskutował z tymi, którzy odpadli. Ufundował własną nagrodę dla jednego z laureatów – 12 prywatnych lekcji z nim, co ma wartość nie mniejszą niż 30 tys. euro dla zwycięzcy.

Miał również wpływ na układ programu, dzięki temu konkursowe przesłuchania zyskały narastającą dramaturgię. Uczestnicy musieli przejść długą, pełną pułapek, drogę. Wiodła od solowych utworów Bacha poprzez wielkie sonaty, utwory Szymanowskiego i Wieniawskiego oraz Mozarta zagranego z orkiestrą kameralną. Na końcu zaś jest finał z dwoma koncertami skrzypcowymi, w tym jednym, wirtuozowskim, napisanym przez patrona konkursu.

To piekielnie trudne zadanie. Dlatego – wbrew medialnej modzie lansującej urodziwe nastolatki grające na skrzypcach – w finale dominują ludzie powyżej dwudziestki. Może dla specjalistów od piaru są za starzy, ale poznański konkurs nie powinien lansować gwiazdek jednego sezonu, lecz artystów z osobowością, potrafiących wniknąć w sens muzyki. I tacy ubiegają się o nagrody.

W tym również należy upatrywać przyczyn niepowodzenia Polaków. Do rangi symbolu urasta obraz jednego z naszych uczestników przegrywającego utwory przed wejściem na estradę. Przysłuchujący się temu jego profesor wydawał komendy: "Szybciej!", "Głośniej!". Dopóki nauka w akademii przypominać będzie tresurę, o sukcesach nie ma co marzyć.

Lutnicze cacka

Konkurs był także przeglądem wspaniałych instrumentów. Ci młodzi ludzie grają na stradivariusach, skrzypcach Guadagniniego, Guarnieri del Gesú czy znakomitego XIX-wiecznego lutnika francuskiego Vuillaume'a. Takie lutnicze cacka są dla nas na ogół niedostępne.

Polacy są zbyt prowincjonalni. Sześcioro finalistów – niezależnie, czy ktoś pochodzi z Kazachstanu, Japonii czy Korei – jeździ po świecie na lekcje do najlepszych profesorów. Ci zaś zasiedli w poznańskim jury. Tym, którzy kręcą nosem, że jeden z nich, Zakhar Bron, doprowadził do finału czwórkę wychowanków, warto przypomnieć, że należy on do pedagogicznej ekstraklasy. U niego – a zajęcia prowadzi od Nowosybirska po Madryt i Londyn – uczą się najlepsi.

Bez jego studentów Poznań wiele by stracił. A Zakhar Bron jest uczniem Igora Ojstracha, zwycięzcy Konkursu im. Wieniawskiego z 1952 r., sam zaś zdobył tu II nagrodę ćwierć wieku później. Teraz triumfują jego uczniowie i takie fakty tworzą konkursową tradycję.

W kuluarach auli poznańskiego uniwersytetu, gdzie odbywają się przesłuchania, można usłyszeć opinie, że Polaków zabrakło w finale, ponieważ zagraniczni jurorzy przeforsowali swoich uczniów. Malkontentom warto przypomnieć czasy, gdy o rozdziale nagród decydowali tu lokalni profesorowie, zupełnie nie przejmując się tym, że poziom i ranga konkursu obniżały się z każdą edycją.

Zobacz zdjęcia finalistów

Pozostało 90% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"