Filharmonia Narodowa skończyła 110 lat

Święto Filharmonii Narodowej wyjaśnia, dlaczego nie promujemy muzyki polskiej

Publikacja: 07.11.2011 00:30

Dang Thai Son

Dang Thai Son

Foto: Filharmonia Narodowa

Otwarcie Filharmonii Warszawskiej 5 listopada 1901 r. stało się wielkim świętem. A po koncercie dzięki baronowi Kronenbergowi cała elita Warszawy bawiła się do rana. 110 lat później niby też było uroczyście, ale prezydent RP wymknął się po pierwszej części, a hojności sponsora starczyło na lampkę wina. Tylko dyrekcja Filharmonii Narodowej zadbała, by był to wieczór inny niż zwykle.

Dyrektor Antoni Wit przypomniał utwory, które zagrano 110 lat temu. Dzisiejsza publiczność większości z nich nie zna, choć na przełomie XIX i XX stulecia mieliśmy grupę kompozytorów godnych prezentacji w świecie. Dlaczego o nich zapomnieliśmy?

Pierwszą odpowiedź odnajdziemy w losach kantaty „Żyj pieśni" Władysława Żeleńskiego. Powrót do niej po 110 latach okazał się niesłychanie trudny. Odnaleziono kilka wersji i do końca nie wiadomo, czy ta, którą wybrano, jest najbardziej autentyczna.

Tak dzieje się z większością polskiej muzyki. Ogromnych zniszczeń w archiwach dokonała II wojna, a to, co ocalało, nie doczekało się poważnych wydań. Nawet w przypadku Moniuszki do dyspozycji mamy wersje różnych interpretatorów, więc trzeba przedrzeć się przez gąszcz ich nie zawsze starannych uwag. Nic dziwnego, że zagranica nie ma ochoty sięgać po Moniuszkę.

Miał wydawcę w Niemczech Zygmunt Stojowski, jego Symfonię d-moll zaprezentowano w 1901 r. w Warszawie, a także w Berlinie, Lipsku i Paryżu. I dziś brzmi interesująco, jej Scherzo to przykład pięknego operowania barwą orkiestry. W 1905 r. Stojowski wyjechał do Ameryki i podzielił los rozsianych po świecie kompozytorów, którymi skupione na sobie środowisko muzyczne w kraju nie zamierzało się zajmować.

Do tych utworów warto wracać, ale trzeba je zagrać z wyjątkowym polotem i sercem, by wypadły efektownie na tle dzieł europejskich twórców tamtej epoki.

Nazwiskiem najłatwiejszym do wylansowania jest Ignacy Jan Paderewski, wciąż ma markę w świecie. Jego koncert fortepianowy, będący połączeniem Chopinowskiej prostoty melodycznej z Lisztowską wirtuozerią, może zainteresować najlepszych pianistów. Jeśli wszakże mają go grać tak bezbarwnie jak Dang Thai Son na jubileuszu Filharmonii Narodowej, niech dadzą sobie spokój. Paderewskiemu mogą jedynie zaszkodzić.

Otwarcie Filharmonii Warszawskiej 5 listopada 1901 r. stało się wielkim świętem. A po koncercie dzięki baronowi Kronenbergowi cała elita Warszawy bawiła się do rana. 110 lat później niby też było uroczyście, ale prezydent RP wymknął się po pierwszej części, a hojności sponsora starczyło na lampkę wina. Tylko dyrekcja Filharmonii Narodowej zadbała, by był to wieczór inny niż zwykle.

Dyrektor Antoni Wit przypomniał utwory, które zagrano 110 lat temu. Dzisiejsza publiczność większości z nich nie zna, choć na przełomie XIX i XX stulecia mieliśmy grupę kompozytorów godnych prezentacji w świecie. Dlaczego o nich zapomnieliśmy?

Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami