Gdyby politycy bardziej interesowali się sztuką, może znaleźliby dzięki niej sposób na kłopoty nękające nasz kontynent. Mahler Chamber Orchestra tworzą muzycy z 20 krajów (jest wśród nich Polska), w Warszawie zaśpiewała z nimi Szwedka Malena Ernman, a tą europejską wspólnotą dyrygował Grek z Rosji Teodor Currentzis.
Efekt tej międzynarodowej współpracy był świetny. W ciągu 14 lat działalności Mahler Chamber Orchestra zdobyła, co prawda, markę w świecie potwierdzoną wieloma nagradzanymi nagraniami. To jednak, co usłyszeliśmy wczoraj na żywo, zaskoczyło warszawską publiczność. Na plus oczywiście.
Najżywiej w sali Filharmonii Narodowej przyjęto oczywiście Symfonię „Klasyczną" Prokofiewa, bo to koncertowy hit ze znanymi melodiami. Na dodatek Currentzis poprowadził jej skrajne części w tak błyskotliwie rozpędzonym tempie, że instrumenty dęte ledwo nadążały z wygraniem wszystkich nut.
Prawdziwą klasę Mahler Chamber Orchestra pokazała jednak w „Symfonii kameralnej" Szostakowicza. Żywioł i brawura harmonijnie łączyły się z nostalgią, a powaga z groteską. Pięknym, soczystym dźwiękiem grały instrumenty smyczkowe, wydobywając z utworu mnóstwo fascynujących detali.
Teodor Currentzis ciekawie zresztą ułożył program całego wieczoru. Owszem, Prokofiew był pewniakiem, ale zestaw wyłącznie utworów XX-wiecznych kompozytorów niósł pewne ryzyko. Warszawiacy są dość tradycyjni w muzycznych gustach.