rozmowa z wojciechem waglewskim

Z Wojciechem Waglewskim rozmawia Małgorzata Piwowar

Publikacja: 17.11.2011 14:17

rozmowa z wojciechem waglewskim

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Rz: Czuje się pan osobą popularną?

Wojciech Waglewski:

No nie, miarą popularności jest obecność na okładkach kolorowych pism, a mnie na nich nie ma...

Zbliżenie - czytaj więcej

Bo pan nie chce tam być.

Fakt, notorycznie odmawiam bytności w takich miejscach, bo taka popularność to obciach.

Nie chce pan być idolem?

Zdarzało mi się grywać koncerty, na których czułem się, przepraszam za słowo, jak idol. Gdzie były tłumy rozhisteryzowanych dziewcząt.

Nie było fajnie?

To, co mnie w muzyce rockowej kompletnie nie interesuje, to rodzaj kabotyństwa, kreowania się na macho. Rock and roll jest dla mnie formą wspólnego przeżywania. Jednak wolę, żeby moja publiczność dojrzewała wraz ze mną. Adresowanie muzyki uprawianej przez 50-latka do 17-latków jest chore. Wszystko ma swój czas i miejsce. Muzyka rockowa potrafi być potężna, kiedy ma siłę młodości, bo powala wtedy emocjami i bezkompromisowością. Ale ma i słabości: zazwyczaj niechlujne, zbyt proste wykonanie. Kiedy grana jest przez 60-letnich Rolling Stonesów, też umie być potęgą. Jej atutem jest wtedy wyrafinowanie i energia, która nie musi się zatracać z wiekiem. Każdy czas ma swoje plusy i minusy.

Pracując z VooVoo, wiedziałem, że nie tworzę rzeczy, które porwą miliony słuchaczy. Cieszyłem się, kiedy było ich kilkudziesięciu. Bardzo dawno zadałem sobie pytanie, na czym bardziej mi zależy – byciu gwiazdą czy artystą. Odpowiedź szybko stała się oczywista, bo znacznie bardziej interesowało mnie poznawanie świata za pomocą muzyki niż koncentrowanie się na sobie. W dodatku uważałem, że najgorszą rzeczą, jaka może się przydarzyć, są przeboje, które trzeba już grać do końca życia.

Czteropłytowy album „Męskiego grania", który ukazał się w ostatnich dniach, jest podsumowaniem pewnego etapu czy przystankiem po drodze?

Nie wiem. Jesteśmy uzależnieni od wyników finansowych firmy, która się nami zajmuje. Ale dla mnie „Męskie granie" to oczko w głowie, ciągle pojawiają się nowe pomysły i inspirujący artyści. Uważam, że nie było za mojego życia lepszej prezentacji polskiej sztuki estradowej niż ta, biorąc także pod uwagę wszystkie polskie festiwale.

A z wyprodukowania płyty Plateau „Projekt Grechuta" jest pan zadowolony? Ma sens powracanie do piosenki autorskiej w nowym wykonaniu?

Ma. Nawet powiedziałbym, że obowiązkiem młodych artystów jest od czasu do czasu przypominać takie postaci jak Marek Grechuta czy Czesław Niemen, bo młodzi mają prawo nie wiedzieć, kim byli. Nie zmienia to faktu, że było to zadanie piekielnie trudne. Pomysł był taki, żeby zaprosić Jacka Ostaszewskiego, który grał w Anawa. Naszą płytę, z tego co wiem, zaakceptowała wdowa po Marku, a także Kanty Pawluśkiewicz, a więc najbardziej kompetentne grono. I chyba się sprawdziło, bo Plateau ciągle dużo gra i to w wypełnionych salach.

Prywatnie włączy pan Plateau czy Grechutę?

Zadaje mi pani dość oczywiste pytanie, chociaż... Plateau mam, a płyty Grechuty – nie. Jego muzyką żyłem, gdy byłem młodym człowiekiem i nie odczuwam potrzeby, żeby do niej wracać, tak jak nie lubię wracać do piosenek Beatlesów. Przecież płyta Plateau nie jest dla nas, tylko dla ludzi młodych.

Coś przetrwało z pańskich młodzieńczych fascynacji Cyganami, Indianami i góralami?

To były moje wyobrażenia wolności: trzy legendy. Górale, którzy byli dla mnie Janosikami, lekko się dziś zdewaluowali. Cyganów traktowałem jak kolorowych braci, jeszcze pamiętam kolorowy czas cygańskich taborów. Imponowało mi, że potrafili i potrafią żyć jakby poza rzeczywistością. Dziecięce wyobrażenia...

Wyrósł pan z nich?

Na szczęście nie ze wszystkiego wyrastamy. Nie wszystkich Indian udało się przekupić, nie wszystkich górali umieścić w Cepelii i nie wszyscy Cyganie grają z playbacku. Kiedyś w Kanadzie podszedł do mnie starszy Indianin, prosząc o dolara na coca-colę. Poczułem się człowiekiem o wielkim sercu i dałem mu 10 dolarów. A on kupił puszkę coli i przyniósł mi resztę. Należał do tej dumnej i szlachetnej rodziny Indian, którzy dostając ogromne odszkodowania za zabieraną im ziemię, byli w stanie rozdać otrzymane pieniądze w ciągu kilku dni. Niewielu zaadaptowało się do nowego życia.

Grał pan na założycielskim kongresie Ruchu Palikota w Sali Kongresowej. Co pana do tego skłoniło?

Znajomość samego Palikota. Poznałem go kiedyś po koncercie w Lublinie, kiedy zaprosił mnie do domu. Wydał mi się człowiekiem bardzo inteligentnym. Ruch Poparcia Palikota wydawał mi się raczej estradowy aniżeli polityczny. Teraz uważam za ciekawe, że znaleźli się w Sejmie, bo dzięki temu dokonała się znacząca przemiana obyczajowo-polityczna, choć niewiele wiem o członkach klubu parlamentarnego, a to, co wiem, nie napawa zbytnim optymizmem. Dobrze jednak, że dotychczasowy konflikt polsko-polski zmienił nieco konfiguracje i pojawiły się nowe pytania.

Dotychczas dystansował się pan wobec wszelkiej polityki.

To wynikało z niechęci do socjotechniki i potężnej dawki hipokryzji. Dziś nie jestem w stanie zaakceptować ludzi, którzy w latach 70. i 80. brali z chęcią, co im dawał komunizm, a teraz są w pierwszym szeregu walczących o demokrację. Mam swoją listę bohaterów, których szanuję. Są na niej ci, co byli w więzieniu, gdy popijałem wino i grywałem na studenckich imprezkach. Podzielam zdanie większości ludzi z mojego zawodu, że samo słowo polityk ma zabarwienie pejoratywne. W polityce interesuje mnie jedynie stan PKB, naszego zadłużenia, jakość życia. Poszczególne osoby w polityce kompletnie mnie nie obchodzą.

Myślał pan kiedykolwiek o wyjeździe z Polski?

Nie. Zresztą jak? Musiałbym transportować jakąś straszną liczbę ludzi ze sobą – żonę, dzieci, rodziców, innych bliskich plus niezliczonych przyjaciół, kolegów, krajobrazy, przyzwyczajenia.

Tak mocno jest pan związany z ludźmi?

Jestem towarzyski. Mam taką pracę, że bez przerwy jestem w jakiejś grupie, co nie znaczy, że jak wracam z pracy, to biesiaduję. Wprost przeciwnie. Ale ludzi uwielbiam.

Ma pan czasem tremę w imieniu swoich muzykujących synów?

Szczęśliwie nie chodzę na ich koncerty, bo nie czuję się zbyt komfortowo w takich sytuacjach. Zdaję sobie sprawę, że chwile przed wyjściem na scenę są dla artysty stresem. Wiem, jak sam denerwuję się w takich momentach, więc kiedy zdarza się, że mam to jeszcze przeżywać za synów – boli podwójnie.

Jak udało się panu ocalić siebie w show-biznesie?

Chyba trzeba sobie na samym początku zadać pytanie, po co się ten zawód uprawia i trzymać się tego za wszelką cenę. Świetnie jest, jeśli jeszcze znajdzie się kobietę, która człowieka wzmocni. Moja żona nawet w chwilach totalnej biedy pozwalała mi na podejmowanie dramatycznych decyzji z punktu widzenia finansowego. Rozumiała, że tak być musiało...

Czyli jest pan szczęściarzem...

Zdecydowanie. I to coraz większym, bo ostatnio zacząłem być jeszcze kolekcjonerem. Wnucząt. Mam ich już trójkę plus bliźnięta w drodze. Przybywa nas...

Oprócz muzyków zaprosił pan Macieja Stuhra jako gościa niedzieli w TVP Kultura. Dobrze się panowie znacie?

Wiem, że Maciej chodził na nasze koncerty, a ja chciałem poznać jego zdanie na ich temat. Tym bardziej że mówi ładną polszczyzną.

Lubi pan TVP Kultura?

Mam mieszane uczucia na jej temat. To bardzo biedna, niedopłacona instytucja, istniejąca, by TVP mogła się jakoś wytłumaczyć z pobierania abonamentu. Bo kultura w naszym kraju, niezależnie od rządów, traktowana jest okropnie. I w efekcie liczba Polaków zdolnych odróżnić trąbkę od saksofonu jest bardzo niewielka.

Wojciech Waglewski

Jest gitarzystą, kompozytorem, wokalistą, aranżerem i producentem muzycznym. Od kilku dni w sklepach znaleźć można czteropłytowy album „Męskie Granie 2011", a także płytę Katarzyny Groniec „Pin-up Princess", na którą napisał sześć kompozycji.

Ma 58 lat. Współtworzył legendarną grupę Osjan, razem ze Zbigniewem Hołdysem wziął udział w sesji „I Ching" i dołączył do składu Morawski Waglewski Nowicki Hołdys. Choć najważniejszym zespołem było zawsze Voo Voo, to ma na koncie także m.in. solowy album dedykowany żonie „Gra-Żonie". Komponował muzykę filmową („Kroniki domowe", „Jasne błękitne okna") i teatralną. Współpracował też z takimi artystami jak Raz, Dwa, Trzy, Kazik, T.Love, Martyna Jakubowicz, Renata Przemyk, Lech Janerka, Edyta Bartosiewicz, Justyna Steczkowska, Antonina Krzysztoń, Natalia Korczakowska, Kayah, Maria Peszek, Plateau.

Jest ojcem muzyków: Fisza i Emade.

Będzie bohaterem najbliżej „Niedzieli z..." w TVP Kultura.

Niedziela z... Wojciechem Waglewskim | 17.10 – 22.40 | TVP Kultura | NIEDZIELA

Rz: Czuje się pan osobą popularną?

Wojciech Waglewski:

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"