Nie ma już czasu na trywialne piosenki

Kapela ze Wsi Warszawa wydaje doskonały album „Nord” i obchodzi 15 lecie działalności

Aktualizacja: 29.03.2012 11:30 Publikacja: 29.03.2012 08:49

Nie ma już czasu na trywialne piosenki

Foto: ROL

Zobacz na Empik.rp.pl

Czego szukała Kapela w Skandynawii? Inspiracji, świeżych pomysłów, a może Polska przestała być już sexy na scenie world music?

Maciej Szajkowski: Przecież to nasi sąsiedzi, a w muzyce mamy wiele wspólnego: brzmienie oparte na instrumentach smyczkowych – skrzypce, fidele. Trójdzielne rytmy Skandynawowie prawdopodobnie przywieźli z Polski, którą okupowali w XVII wieku. Swój taniec narodowy nazwali „Polska". Związki sięgają jeszcze wcześniejszych czasów, pierwszymi najemnymi „ochroniarzami" Mieszka I byli Wikingowie. Dla nas, muzyków grających muzykę etniczną Skandynawia to inspiracja; bogata kultura, niezwykła mitologia. Tamtejsze zespoły kształtowały dzisiejszą scenę world music. Zaprosiliśmy do współpracy absolutną gwiazdę - Hedningarne. W zeszłym roku wystąpiliśmy razem w Warszawie, potem nagraliśmy trzy utwory zbudowane wokół ich instrumentarium – dud szwedzkich, liry korbowej, nyckel harpy. I tak się zaczęła praca nad „Nord".

Śpiewacie jednak po polsku. Wszystkie teksty są stare, ludowe, ale często brzmią jak komentarz do aktualnych wydarzeń. „Będzie wojna będzie, którz na nią pójdzie. Niejedna mateczka syneczka się pozbędzie".

Tym razem uważnie dobieraliśmy teksty, wcześniej traktowaliśmy je bardziej jak muzyczne tworzywo. Panuje taka opinia o polskich tekstach ludowych, jako prymitywnych, trywialnych, na poziomie: poszła baba z dziadem, oj dana, bawili się do rana. Staramy się to odczarować, pokazać nieznane, a ponadczasowe, piękne opowieści . Anonimowy tekst „Będzie wojna" powstał 200 lat temu i nadal jest aktualny, bo ciągle straszy się nas nowymi konfliktami. Irak, Afganistan, Czeczenia, Syria, groźby nowych konfliktów w Iranie, Korei Północnej. Ta trauma wojny niestety stale obecna jest w naszym życiu, pośrednio ma wpływ na cały świat. Równie stary „Gbursky synu" to opowieść o bogatym chłopaku, dzisiaj byśmy powiedzieli, że to piosenka o celebrycie: zadufanym, bezczelnym, prymitywnym, który nie ma nic do powiedzenia.

Kapela staje się zespołem politycznym?

Można nie interesować się polityką, ale ona zbyt często interesuje się nami. Nie ma już czasu na śpiewanie infantylnych piosenek. Żyjemy w czasach przełomu i trzeba zauważać, co dzieje się wokół.

Przełomem okazało się dla was zaproszenie do udziału w operze „A Blessing On The Moon" w teatrze Poisson Rouge na początku tego roku?

Parę lat temu na koncercie w Nowym Jorku zobaczył nas Andy Tierstein, kompozytor, znakomita postać nowojorskiej bohemy, znajomy Philipa Glassa. Pracował nad operą, której akcja rozgrywa się w Polsce w społeczności żydowskiej, pojawia się wątek Holokaustu. Uparł się, że Kapela jest idealnym i jedynym wykonawcą jego kompozycji i czekał trzy lata aż będziemy nieco wolniejsi. Na początku roku spotkaliśmy się w Nowym Jorku.

Polscy punkowcy grający folk spotykają się ze śpiewakami operowymi i nowojorskimi filharmonikami. Jak było?

Nigdy wcześniej w Kapeli nie używaliśmy partytur, ceniliśmy spontaniczność i improwizację. W Nowym Jorku okazało się, że wszyscy członkowie Kapeli nie ustępują ani na krok śpiewakom operowym i muzykom klasycznym. Poczułem się cholernie dumny, że umiemy znaleźć się w takich warunkach. Bałem się, czy przez miesiąc prób będziemy mieli o czym rozmawiać z tymi ludźmi. Okazało się, że to normalni goście. Wśród śpiewaków odkryliśmy fanów różnorodnej muzyki, w tym punk rocka, hard core, opowiadali nam o scenie nowojorskiej. W tej ekipie był koleżka, który współtworzył ruch straight edge. Tam ludzie nie dzielą się na muzyczne getta.

Gracie częściej za granicą niż w Polsce?

Kiedy zaczynaliśmy 15 lat temu, dziwiliśmy się, że w ogóle ludzie chcą nas słuchać. Pierwsze lata graliśmy za przysłowiową michę i kimę. To, czy dostaniemy jakieś honorarium okazywało się dopiero po koncercie, kiedy organizator policzył ile zostało mu w kasie. Wykonaliśmy gigantyczną pracę, by poznać publiczność z naszą muzyką. W 2005 roku spędziliśmy 300 dni poza Polską, cały czas grając. Nie wszystko da się załatwić przez Internet. Kiedy dziś spotykam młode zespoły, tłumaczę im, że muszą zainwestować minimum 2-3 lata w granie na żywo po klubach, często po kosztach. Musi ich zweryfikować wolny rynek, publiczność, a nie tylko media. Ale oni zwykle mają 2-3 dobre utwory, pomysł na płytę i zaczynają rozmowę od roszczeń. Do tego niestety nadal nie mamy w Polsce zbyt wielu dobrych agencji, impresariatów i menagerów.

Po 15 latach grania, 6 płytach, wyróżnieniach BBC i trzech Fryderykach nie możecie stawiać wymagań?

W Polsce daleko nam do statusu gwiazd, może dlatego że muzyka etniczna trudno przebija się do ludzi. Wieś kojarzy się z nędzą, zacofaniem, wykluczeniem. Kto stamtąd się wyrwał, chciał raczej o niej zapomnieć. W latach 90-tych przeszło jeszcze tsunami disco polo, które dalej czyni spustoszenie w duszach i umysłach, wypierając muzykę akustyczną, stając się nową, perwersyjną muzyką ludową. Byłem niedawno przypadkiem na wiejskim weselu, na ponad 500 osób, gawiedź szalała tylko przy disco polo, przy innej muzie grzejąc ławę, więc zespół szybko zrezygnował z „ambitnego" repertuaru i całą noc kosił songi a'la „Bania u Cygana" Pomyślałem sobie, że Polska jako kraj wiejski w ogromnej części stała się krajem wieśniackim. Z drugiej strony panuje w niektórych środowiskach jakiś kult czystości muzyki wiejskiej. Od konserwatystów słyszałem zarzuty, że tylko nasza pierwsza płyta odpowiada kanonom muzyki tradycyjnej. To śmieszne. Jakim kanonom? Przecież te, które znamy z wykonań muzykantów ukształtowały się dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Wcześniejsze zapisy nutowe, są tylko szkicami, szkieletami, wiadomo że interpretacja, dobór, a nawet stój instrumentów był różny, zależny od wielu uwarunkowań... Chopin w listach opisuje, jak uczestniczył w wiejskiej zabawie: jakiś szalony skrzypek ogrywał tancerzy, którzy w ekstatycznych uniesieniach tańczyli kujawiaki, obery, mazury. Jakaś babina poleciała na strych i znalazła starą basetlę. Ta nie miała struny, więc założyła sznurek i pruła jeden burdonowy dźwięk przez kilka godzin . Ale jak to brzmiało, możemy sobie tylko wyobrażać. Nas nie interesuje etnograficzna ortodoksja. Nusrat Fateh Ali Khan, pakistański mistrz qawwali, religijnego śpiewu, powiedział kiedyś: Znaj swoją tradycję, ale pozwól jej żyć, rozwijać się dla siebie i ludzi tobie współczesnych. Wyobrażamy sobie, że gdyby nie trauma wojny, a potem polityka kulturalna komuny, muzyka etniczna w Polsce rozwijałaby się w kierunku, jaki wytycza dziś Kapela. My dopisujemy do tej muzyki ciąg dalszy.

Zbieracie jeszcze pieśni po wsiach, próbujecie wspólnie muzykować?

Właściwie już nie, brakuje czasu. Kiedy robiliśmy to 10-15 lat temu, byliśmy jednymi z nielicznych, teraz można niemal mówić o turystyce muzycznej na polskich wsiach. I bardzo dobrze, tyle że ci muzykanci nieraz mają już dość gości z miasta. Zresztą scena folkowa powstała w latach 90-tych w miastach i tu ta muzyka jest najbardziej pożądana. To kolejny paradoks – muzyka wiejska wybrzmiewa w miastach, a na wsiach... wiemy co.

Zobacz na Empik.rp.pl

Czego szukała Kapela w Skandynawii? Inspiracji, świeżych pomysłów, a może Polska przestała być już sexy na scenie world music?

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy