Otwarcie Muzeum Narodowego w Warszawie

Agnieszka Morawińska o otwarciu w czwartek 17 maja po rocznej przerwie Muzeum Narodowego w Warszawie

Publikacja: 14.05.2012 18:24

Agnieszka Morawińska

Agnieszka Morawińska

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Po roku przerwy otwiera pani muzeum wystawą „Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi". To polemika, inspiracja, kontynuacja idei muzeum krytycznego poprzedniego dyrektora Piotra Piotrowskiego? 

www.mnw.art.pl

Agnieszka Morawińska:

Raczej przejaw realpolitik. Kiedy przyszłam tu półtora roku temu, zespół był zdemoralizowany wojną z kolejnymi dyrektorami, a ostatnio Piotrem Piotrowskim, który chciał przeprowadzić, skądinąd słusznie, jednocześnie restrukturyzację, reformę i programową. Wynik był taki, że wszyscy pracownicy pozamykali się w swoich gabinetach i wszelkim zmianom mówili nie. Tak nie da się pracować. Wiedziałam, że muszę zintegrować zespół, ogłosiłam wewnętrzny konkurs na temat wystawy, kryterium było jedno: musi ją przygotować całe muzeum. Tak doszło do ułożenia triady pokazów „Wywyższeni", „Poniżeni" „Demokracja".



Pierwsza odsłona opowiada jak sztuka od czasów najdawniejszych po dzisiaj była i jest używana w procesie budowania hierarchii społecznej. Wystawa zaczyna się od wywyższonych z racji urodzenia, władzy, namaszczenia, a kończy glamourem, wywyższeniem, którego dokonują tajemnicze mechanizmy mediów. W dawnych czasach prawo do twarzy-portretu malowanego czy rzeźbionego, czy pomnika pośmiertnego, miała ograniczona grupa społeczna, a dzisiaj wszyscy mają szansę zaplątać się w sytuację, kiedy zostaną pokazani wszem i wobec, a przez to  wywyższeni.



Wystawa bazuje na zbiorach MNW, podobne jak planowane pokazy sztuki Dalekiego Wschodu, fotografii z magazynu „Świat" czy płócien Aleksandra Gierymskiego.



Nie całkiem. Wystawa Gierymskiego zgromadzi dzieła artysty ze wszystkich polskich muzeów a także kolekcji prywatnych. Wystawa Sztuki w czasach Jagiellonów jest międzynarodowa.

Ogranicza pani organizowanie wystaw zagranicznych?

Gdyby nasza placówka miała rozmaite arcydzieła sztuki światowej, znaleźlibyśmy się na liście bogatych muzeów, które się wymieniają zbiorami. My wam Picassa, wy nam impresjonistów. Wtedy mielibyśmy i frekwencję, i pieniądze. Ale tak nie jest. W takiej sytuacji racjonalnym działaniem jest wyciągnięcie korzyści z tego, co się posiada. Nasza kolekcja jest tak bogata, że trudno znaleźć temat, którego nie moglibyśmy pokazać.

Jeszcze w tym roku pojawi się wystawa „Europa Jagiellonica", sztuka z okresu, kiedy Jagiellonowie zapanowali nad całą Europą Środkową. Nieczęsto pojawia się okazja do sprowadzenia przedmiotów, malarstwa, sztuki zdobniczej z XVI-wiecznej Europy. Eksponaty przyjadą też z Czech, Słowacji, Niemiec, Litwy, Węgier, Ukrainy...

Cały świat, nie tylko my, ma problem z wystawami klasyków sztuki XX wieku. Dzisiaj osiągają oni wyższe ceny od sztuki dawnej. Łatwiej sprowadzić wystawę malarstwa weneckiego niż płótna Jacksona Pollocka czy Kazimierza Malewicza. Tym bardziej cieszy przyszłoroczny pokaz Marka Rothki.

Co pan zaoferowała Narodowej Galerii w Waszyngtonie?

Nic. Parę lat temu oprowadzał mnie po niej tamtejszy kurator. Na koniec wizyty zapytałam czy mają w zbiorach tyle prac jakiegoś artysty, że prośba o wypożyczenie nie wzbudziłaby u dyrekcji śmiechu i wzruszenia ramion. Przyznał, że fundacja Marka Rothki złożyła  właśnie u nich całą spuściznę malarza pod warunkiem, że prace te będą stale pokazywane, niekoniecznie w siedzibie. No więc wpisałam Polskę na listę państw oczekujących i w przyszłym roku się doczekamy. Czysty zbieg okoliczności.

To są sprawy, nad którymi dyrektorzy pracują latami. Dlatego fatalną rzeczą jest brak ciągłości w prowadzeniu Muzeum Narodowego.

Piotr Piotrowski uważał, że skoro nie możemy konkurować z zachodnimi muzeami, zostańmy liderami w tej części Europy. Chciał uczynić z warszawskiego muzeum, najważniejszą placówką w Europie Środkowej. Podziela pani ten program?

Wynikał on w dużej części z osobistej pozycji profesora, który jest wybitnym specjalistą od powojennej sztuki tej części Europy i muzeum mogło z tego faktu wiele skorzystać. Ale nie zdążyło. W moim wydaniu nie brzmiałoby to przekonywująco, tym bardziej, że moje doświadczenie mówi, że ludzie w tej części Europy mają ambicję sięgające Paryża czy Nowego Jorku, a nie Budapesztu. I tego nie zmienię jako dyrektorka. Muszę nasłuchiwać, czym interesują się moi kuratorzy. Ja tylko organizuję im pracę i to oni mają nadawać sznyt tej instytucji. Nie mogę działać przeciw nim.

Muzeum ma trzy marki o światowej renomie: galerię sztuki wczesnochrześcijańskiej Faras, zbiory polskiego designu i współorganizuje Biennale Plakatu. Jak je pani wykorzysta?

Ja bym dodała jeszcze kolekcję fotografii. Właściwie wszystko rozbija się o brak miejsca. W tej chwili największym marzeniem jest zdobycie dodatkowej przestrzeni na kolekcję wzornictwa przemysłowego. Mamy na widoku miejsce na Pradze, które mogłoby nas urządzić na 20 lat. Jednocześnie dążę do rozpisania konkursu na dodatkowy budynek. Są też perspektywy na wyprowadzenie się Muzeum Wojska Polskiego.

Co do Biennale to podziela los sztuki plakatu na całym świecie. Zależy nam, by jego formuła ewoluowała w stronę festiwalu reklamy, szeroko pojętej wizualności.

Jakie będzie Muzeum Narodowe w Warszawie w najbliższych latach?

Pan mnie pyta, jak bym miała wielką przyszłość w tym muzeum. A ja zostałam tu zaproszona do gaszenia pożaru i załatania dziury po bombie.

Ale to nie zwalnia pani z posiadania wizji muzeum za 5-6 lat?

Trudno coś rozpoczynać w moim wieku i  bez możliwości zbudowania zespołu z perspektywą realizacji mojej wizji. Mój plan to wypracowanie formuły "muzeum otwartego", przyjaznego publiczności. To zmiana, która powinna nastąpić w rozumieniu swej misji w głowach wszystkich muzealników. Nie, zbierać i chronić, ale zbierać, interpretować i udostępniać. Moim marzeniem jest, by otworzyć dla zwierzających magazyny: rzeźby, porcelany, mebli. Pokazać w stłoczeniu szafy, krzesła, nawet jeżeli któreś nie ma nogi czy ma odarte obicie, jest to bardziej interesujące niż wystawienie jednego za to ze złotymi nóżkami. Ale do tego potrzeba trochę dystansu ze strony kustoszy, opiekujących się rzeczami.

Chciałabym, by muzeum miało dużą liczbę wolontariuszy, dziś to światowy standard. To oni biorą na siebie całą akcję popularyzatorską, trzeba ich tylko solidnie przygotować. Mamy  doskonalą bibliotekę, co z tego skoro znajduje się w najdalszym kącie budynku, nikt z ulicy tam nie trafi. Rozpaczliwie brakuje powierzchni przeznaczonej na spotkania, życie towarzyskie, a muzea muszą być otwarte. Publiczność to nasi lobbyści, którzy przekonują państwo, że warto na nas łożyć.

Ciągle mówi pani o sprawach organizacyjnych. A program?

Za dużo ostatnio rozmawiano o planach, za mało o konkretach, czas nadrobić zaległości, a nie spoglądać w przyszłość. I robić dobre wystawy. To mój program. Wiem jedno, moich następców czeka ciężka decyzja w sprawie uregulowania roszczeń właścicieli do obiektów, które po wojnie zostały im odebrane na podstawie tzw. Dekretu Bieruta i trafiły do muzeum.

Ile procent zbiorów Muzeum ma niejasny status własności?

Zapewne około 20 procent, czyli 150 tysięcy z 840 tysięcy obiektów. Jako dyrektor jestem pod presją paru środowisk. Muzealnego, które najchętniej nie oddałoby  niczego. Byłych właścicieli, którzy przysyłają do muzeum adwokatów. No i polityków, którzy boją się podjąć jakąkolwiek decyzję, wziąć odpowiedzialność: uznajemy własność prywatną, więc oddajemy,albo spłacamy to,co kiedyś zrabowaliśmy. Albo inaczej:   zbiory muzeum stanowią dziedzictwo narodowe, nie podlegają roszczeniom . Sa wspólne i muszą się znaleźć pieniądze na ich utrzymanie.

Sąd?

On często namawia do ugody między Muzeum, a właścicielami. Mamy tego rodzaju pertraktacje, które toczą się 20 lat.

Coraz częściej mówi się, że Muzeum powinno pozbyć się części zbiorów, że nie wszystko w waszych magazynach zasługuje na muzealną kolekcję. Jednocześnie pani zastępca Piotr Rypson przyznał niedawno, że nie ma pieniędzy na zakup sztuki. Chodzi do artystów właściwie po prośbie, namawia by oddali pracę za darmo do muzeum. Może coś warto sprzedać, by kupić coś innego?

Decyzja o ewaluacji zbiorów nie należy do dyrektora, ale ministra. Jeszcze nigdy takiej nie wydał. Uważam, że wynik takiej akcji byłby niezwykle rozczarowujący. Serwis z nadtłuczonymi talerzami, może osiągnąć cenę 1000 złotych, a obraz Sasnala, który chcielibyśmy mieć - 300.000 złotych. Ile trzeba sprzedać  serwisów na jeden obraz?

W tym roku Muzeum Narodowe w Warszawie obchodzi 150-lecie powstania. Maria Poprzęcka napisała niedawno, że ciężar narodowych powinności i prowincjonalnego nieodorozwoju jest balastem tej instytucji. Kiedy się zaczęły kłopoty?

Założyciele tego muzeum przechodzili taką drogę, jak dzisiaj Joanna Mytkowska z Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Od powołania muzeum w 1862 roku do oddania budynku minęło 76 lat! Można uznać, że winne były zabory, ale chyba nie tylko.

Była to inicjatywa  idąca  pod prąd ówczesnemu społeczeństwu, które nie było specjalnie artystycznie kształcone czy uwrażliwione, a cała klasa mieszczańska okazała się słaba. Byłam niedawno na uroczystości poświęconej Leopoldowi Kronenbergowi (1812-1878 - red.). Chwalono go jako wielkiego przemysłowca, którego fortuna należała do największych na świecie. I co?  Nie zakupił żadnego liczacego się europejskiego obrazu, żadnego Courbeta czy Maneta, impresjonisty, czy choćby akademika, patronował Wojciechowi Gersonowi, którego obraz  „Juchasi w szałasie na hali" Fundacja im. Leopolda Kronenbarga zakupiła dla Zamku Królewskiego w Warszawie.

Po wojnie wieloletni dyrektor prof. Stanisław Lorenz był przekonany, że Warszawa została straszliwie skrzywdzona, więc musimy chronić co się da. Stworzył wielkie muzeum, tutaj miało trafiać wszystko, co najcenniejsze. Efekt? Prawie milion obiektów..  Dla porównania przed wojną pracowało tutaj 30 osób, łącznie z elektrykami. Poza tym obiektów było sto kilkadziesiąt tysięcy.

Po wojnie Muzeum było najważniejszą instytucją kulturalną w kraju, wykorzystywaną również propagandowo.

Każdy koronowana głowa, oficjalna delegacja, nie ważne czy de Gaulle czy Picasso, która przyjeżdżała do Polski, najpierw była wieziona w Aleje Jerozolimskie, gdzie witał ich dyrektor Lorentz i pokazywał obrazy Canaletta, według których odbudowano Warszawę. Złote czasy skończyły się, kiedy zapadła decyzja o odbudowaniu Zamku Królewskiego, który przejął funkcje reprezentacyjne i stał się rodzajem skarbca królewskiego. Muzeum uległo marginalizacji, co odczuwamy do dziś. Czas to zmienić - może to jest ten program, o który się pan dopytywał.

Po roku przerwy otwiera pani muzeum wystawą „Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi". To polemika, inspiracja, kontynuacja idei muzeum krytycznego poprzedniego dyrektora Piotra Piotrowskiego? 

www.mnw.art.pl

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla