Jakie będzie Muzeum Narodowe w Warszawie w najbliższych latach?
Pan mnie pyta, jak bym miała wielką przyszłość w tym muzeum. A ja zostałam tu zaproszona do gaszenia pożaru i załatania dziury po bombie.
Ale to nie zwalnia pani z posiadania wizji muzeum za 5-6 lat?
Trudno coś rozpoczynać w moim wieku i bez możliwości zbudowania zespołu z perspektywą realizacji mojej wizji. Mój plan to wypracowanie formuły "muzeum otwartego", przyjaznego publiczności. To zmiana, która powinna nastąpić w rozumieniu swej misji w głowach wszystkich muzealników. Nie, zbierać i chronić, ale zbierać, interpretować i udostępniać. Moim marzeniem jest, by otworzyć dla zwierzających magazyny: rzeźby, porcelany, mebli. Pokazać w stłoczeniu szafy, krzesła, nawet jeżeli któreś nie ma nogi czy ma odarte obicie, jest to bardziej interesujące niż wystawienie jednego za to ze złotymi nóżkami. Ale do tego potrzeba trochę dystansu ze strony kustoszy, opiekujących się rzeczami.
Chciałabym, by muzeum miało dużą liczbę wolontariuszy, dziś to światowy standard. To oni biorą na siebie całą akcję popularyzatorską, trzeba ich tylko solidnie przygotować. Mamy doskonalą bibliotekę, co z tego skoro znajduje się w najdalszym kącie budynku, nikt z ulicy tam nie trafi. Rozpaczliwie brakuje powierzchni przeznaczonej na spotkania, życie towarzyskie, a muzea muszą być otwarte. Publiczność to nasi lobbyści, którzy przekonują państwo, że warto na nas łożyć.
Ciągle mówi pani o sprawach organizacyjnych. A program?
Za dużo ostatnio rozmawiano o planach, za mało o konkretach, czas nadrobić zaległości, a nie spoglądać w przyszłość. I robić dobre wystawy. To mój program. Wiem jedno, moich następców czeka ciężka decyzja w sprawie uregulowania roszczeń właścicieli do obiektów, które po wojnie zostały im odebrane na podstawie tzw. Dekretu Bieruta i trafiły do muzeum.
Ile procent zbiorów Muzeum ma niejasny status własności?
Zapewne około 20 procent, czyli 150 tysięcy z 840 tysięcy obiektów. Jako dyrektor jestem pod presją paru środowisk. Muzealnego, które najchętniej nie oddałoby niczego. Byłych właścicieli, którzy przysyłają do muzeum adwokatów. No i polityków, którzy boją się podjąć jakąkolwiek decyzję, wziąć odpowiedzialność: uznajemy własność prywatną, więc oddajemy,albo spłacamy to,co kiedyś zrabowaliśmy. Albo inaczej: zbiory muzeum stanowią dziedzictwo narodowe, nie podlegają roszczeniom . Sa wspólne i muszą się znaleźć pieniądze na ich utrzymanie.
Sąd?
On często namawia do ugody między Muzeum, a właścicielami. Mamy tego rodzaju pertraktacje, które toczą się 20 lat.
Coraz częściej mówi się, że Muzeum powinno pozbyć się części zbiorów, że nie wszystko w waszych magazynach zasługuje na muzealną kolekcję. Jednocześnie pani zastępca Piotr Rypson przyznał niedawno, że nie ma pieniędzy na zakup sztuki. Chodzi do artystów właściwie po prośbie, namawia by oddali pracę za darmo do muzeum. Może coś warto sprzedać, by kupić coś innego?
Decyzja o ewaluacji zbiorów nie należy do dyrektora, ale ministra. Jeszcze nigdy takiej nie wydał. Uważam, że wynik takiej akcji byłby niezwykle rozczarowujący. Serwis z nadtłuczonymi talerzami, może osiągnąć cenę 1000 złotych, a obraz Sasnala, który chcielibyśmy mieć - 300.000 złotych. Ile trzeba sprzedać serwisów na jeden obraz?
W tym roku Muzeum Narodowe w Warszawie obchodzi 150-lecie powstania. Maria Poprzęcka napisała niedawno, że ciężar narodowych powinności i prowincjonalnego nieodorozwoju jest balastem tej instytucji. Kiedy się zaczęły kłopoty?
Założyciele tego muzeum przechodzili taką drogę, jak dzisiaj Joanna Mytkowska z Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Od powołania muzeum w 1862 roku do oddania budynku minęło 76 lat! Można uznać, że winne były zabory, ale chyba nie tylko.
Była to inicjatywa idąca pod prąd ówczesnemu społeczeństwu, które nie było specjalnie artystycznie kształcone czy uwrażliwione, a cała klasa mieszczańska okazała się słaba. Byłam niedawno na uroczystości poświęconej Leopoldowi Kronenbergowi (1812-1878 - red.). Chwalono go jako wielkiego przemysłowca, którego fortuna należała do największych na świecie. I co? Nie zakupił żadnego liczacego się europejskiego obrazu, żadnego Courbeta czy Maneta, impresjonisty, czy choćby akademika, patronował Wojciechowi Gersonowi, którego obraz „Juchasi w szałasie na hali" Fundacja im. Leopolda Kronenbarga zakupiła dla Zamku Królewskiego w Warszawie.
Po wojnie wieloletni dyrektor prof. Stanisław Lorenz był przekonany, że Warszawa została straszliwie skrzywdzona, więc musimy chronić co się da. Stworzył wielkie muzeum, tutaj miało trafiać wszystko, co najcenniejsze. Efekt? Prawie milion obiektów.. Dla porównania przed wojną pracowało tutaj 30 osób, łącznie z elektrykami. Poza tym obiektów było sto kilkadziesiąt tysięcy.
Po wojnie Muzeum było najważniejszą instytucją kulturalną w kraju, wykorzystywaną również propagandowo.
Każdy koronowana głowa, oficjalna delegacja, nie ważne czy de Gaulle czy Picasso, która przyjeżdżała do Polski, najpierw była wieziona w Aleje Jerozolimskie, gdzie witał ich dyrektor Lorentz i pokazywał obrazy Canaletta, według których odbudowano Warszawę. Złote czasy skończyły się, kiedy zapadła decyzja o odbudowaniu Zamku Królewskiego, który przejął funkcje reprezentacyjne i stał się rodzajem skarbca królewskiego. Muzeum uległo marginalizacji, co odczuwamy do dziś. Czas to zmienić - może to jest ten program, o który się pan dopytywał.