Trwające sto minut dwie części występu muzycy okrasili dwoma bisami, które niczym diamenty ozdobiły koronę króla współczesnego jazzu, za jakiego uważany jest Keith Jarrett. Chociaż od momentu powstania w 1983 r. trio firmowane jest także nazwiskami kontrabasisty Gary'ego Peacocka i perkusisty Jacka DeJohnette'a, to Jarrett nadaje mu indywidualny styl i ton.
O jego pianistyce mówi się i pisze w samych superlatywach od kiedy na początku lat 70. zerwał związki z elektryczną formacją Milesa Davisa i na albumie „Bremen Lausanne Solo Concerts" ogłosił "Anti-electric-music crusade" — krucjatę przeciwko elektryfikowaniu muzyki.
Występ na festiwalu Jazz Fest Wien rozpoczął w minionym tygodniu tournée po Europie złożone z dziewięciu koncertów, w tym aż czterech we Włoszech. Na scenę Wiener Konzerthaus, siedziby Wiedeńskich Filharmoników, trio wyszło po zapowiedzi konferansjera o absolutnym zakazie fotografowania. Jarrett znany jest z niechęci do obiektywów.
Muzycy tria najpierw stanęli na moment na brzegu sceny, obrzucili wzrokiem salę i nisko skłonili się publiczności. Drobna, wręcz chuda sylwetka Keitha Jarretta, opalona twarz i krótko przystrzyżone siwe włosy przyciągały wzrok półtoratysięcznej widowni.
Pianista sięgnął po gruby plik nut leżący na fortepianie i ostentacyjnie rzucił go na scenę. Potem podniósł nuty i położył je pod klapą fortepianu Steinwaya by już się nimi nie interesować.