Dla każdego śpiewaka udział w takim przedstawieniu na festiwalu w Salzburgu byłby wstępem do wielkiej kariery. Tomasz Konieczny podchodzi do tego inaczej. - Zdecydowałem się na udział, bo tęsknię za dobrym teatrem, za pracą z reżyserami, którzy mnie inspirują - powiedział „Rz" po poniedziałkowej premierze "Żołnierzy" Bernda Aloisa Zimmermanna.
W Polsce Tomasz Konieczny (rocznik 1972) jest praktycznie nieznany. Nic dziwnego, wyjechał do Niemiec pod koniec lat 90., żeby doskonalić umiejętności. I wyrósł na jednego z czołowych bas-barytonów Europy, co potwierdził choćby niedawno główną rolą w „Arabelii" Richarda Straussa w wiedeńskiej Staatsoper. Spektakl transmitowała do wielu krajów francuska telewizja Mezzo.
Zaczynał jednak nietypowo, najpierw skończył studia aktorskie w łódzkiej szkole filmowej. Jako 20-latek zadebiutował na ekranie i to u Andrzeja Wajdy w „Pierścionku z orłem w koronie". Zagrał epizod, ale znaczący - był Maćkiem Chełmickim w legendarnej scenie z płonącymi szklankami ze spirytusem.
Potem trafiły się inne role, ale śpiew wciągnął go całkowicie. Dziś tęskni za aktorskimi wyzwaniami. - Wolę operę w wydaniu koncertowym niż mękę z reżyserem, który nic nie potrafi - mówi. - Do „Żołnierzy" namówił mnie dyrygent Ingo Metzmacher, ale przede wszystkim chciałem spotkać się z Alvisem Hermanisem.
Ten łotewski twórca należy do czołówki europejskich inscenizatorów teatralnych. „Żołnierze są jego operowym debiutem, absolutnie znakomitym. Powstała najważniejsza premiera tegorocznego festiwalu w Salzburgu.