Literacki seks

Seks w literaturze XX wieku nierzadko wywoływał kontrowersje, a czasami skandale (przykładem chociażby „Kochanek Lady Chatterley” Lawrence’a, „Lolita” Nabokova, czy „Ulisses” Joyce’a). Żadna inna tematyka nie stanowiła równie częstej przyczyny ingerencji cenzorskich (nożyce) i prohibicyjnych (zakaz rozpowszechniania). Dzisiejsza kariera „wolnej miłości” i „tolerancji” otwarła literackim obscenom wszystkie furtki, bramy i śluzy, z czego rodzimi „ludzie pióra” euforycznie korzystają.

Publikacja: 21.10.2012 12:49

Literacki seks

Foto: Uważam Rze

Artykuł z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Przejdźmy teraz do bardzo ważnego problemu: seks w rodzimej literaturze współczesnej i najnowszej (1946–2012). Wiadomo, że jest go coraz więcej w całej obecnej kulturze—w mediach, w filmie, w teatrze, w „sieci", wszędzie—i że przybiera on już rutynowo formy permisywne, wulgarne, arcyrealistyczne, fizjologiczne, pornograficzne, zwane obscenicznymi, „rzeźniczymi", „hard–core'owymi" itp. Odkąd kopulowanie wylazło spod kołdry, nie chce tam już wrócić, i ten ekshibicjonizm musiał wpłynąć na całą kulturę, także literacką, nie wyłączając języka medialnego tudzież publicznych dialogów. Podczas lubianego przez dzieci programu rozrywkowego TVP znana piosenkarka Dorota Rabczewska kłuje znanego boksera frazą: „—Przemysław Saleta obciągnie ci fleta", ten zaś bez namysłu ripostuje: „ — Doda Elektroda zrobi ci loda". Oklaski. W dobie kultu „palikota" (plastikowego Priapa) hitem internetu jest utwór „Ala nie wali mu pały", popularna wokalistka Agnieszka Chylińska publicznie zwie swój organ „rozklepichą", wszyscy biją brawo, i jest „odjazdowo" tudzież „cool!". To znaczy: jak dla kogo, ale co można zrobić—strzelać? Kiedy prawicowy węgierski rząd Orbána chciał parlamentarnie (głosowaną przez sejm ustawą medialną) przynajmniej trochę ograniczyć nad Dunajem lawinę ekranowej pornografii i „mięcha" mikrofonowego — cała postępowa Unia Europejska zawyła z oburzenia, nazywając ustawę faszystowską!

W literaturze polskiej — i to tej wysokiej— erotyzm istnieje od epoki Renesansu, a uskrzydlano go twórczo za czasów Baroku, Rokoka tudzież Oświecenia, choć na ogół wymyślnie kodowano (Jan Kochanowski: „—Czas wsiadać, panowie!..."), ale te szyfry („murwa", „dosiadać", itp.) były czytelne dla każdego. „Dawać koniowi siana" znaczyło: nakarmić wierzchowca lub konia pociągowego, lecz „dawać koniowi sianka" miało już zupełnie inne znaczenie. Obscena literackie wcale nie obrodziły nam w stuleciu XX („Nowoczesna sztuka chędożenia"Tadeusza Boya–Żeleńskiego, i in.), tylko dużo wcześniej, w wieku XVIII (exemplum pikantne obscena Stanisława Trembeckiego „Oda do Priapa", „Na Elżbietę", „Przypadek siostry starszej opowiedziany siostrommłodszym"). Królem tego rodzaju „tajemnej literatury" był genialny komediopisarz Aleksander hrabia Fredro, autor m.in. „Sztuki obłapiania". Najprzyzwoitszy fragment jego poemaciku „XIII księga «Pana Tadeusza»— noc poślubna Tadeusza i Zofii", będącego małpowaniem rymów Adama Mickiewicza, brzmi jeszcze quasi–niewinnie, chociaż już bardzo zmysłowo:

„Tak myśląc jął Tadeusz pieścić swą Zosieńkę.

Najpierw ją z galanterią pocałował w rękę,

Na łożu ją posadził i macając ręką,

Dwa cycuszki jak pączki wyczuł pod sukienką,

Rękę niżej przesunął, pod sukienkę wsadził,

I po nóżkach od kolan aż do udka gładził.

Wyciągnął się na łożu przy Zosi jak długi,

Wydobył jeden cycuś, a potem i drugi,

I począł je całować—długo, pożądliwie.

Wreszcie usta oderwał, i w nagłym porywie

Pół sukienki Zosieńce narzucił na głowę,

Ściągnął majteczki, długie, koronkowe,

Dar cioci Telimeny, ku nóżkom się schylił

I zaciśnięte udka po trochu rozchylił,

Całując je namiętnie od wewnętrznej strony...".

Wrodzony purytanizm każe mi urwać cytat w tym miejscu, bo dalej „się dzieje", aczkolwiek to i tak „małe piwo" w porównaniu z innym bezwstydnym utworem mistrza Fredry („Baśń o królewnie Pizdolonie i o trzech braciach"), gdzie najprzyzwoitszy (serio!) fragment o wyczynach szalejącej nimfomanki brzmi tak:

„Wszystkim dając bez wyboru, i rycerzom, paziom dworu, i kucharzom, i kuchcikom, poganiaczom i psiarczykom, na leżąco, na stojaka, w dupę, w cycki i na raka, czy na dworze, czy w salonie, czy w klozecie, czy na tronie, w każdej chwili, w każdym czasie wciąż myślała o kutasie.

Raz ją tak swędziała dupa, że zgwałciła aż biskupa, a gdy ten ją zdupczył marnie, poszła dawać pod latarnie".

Ale to była „literatura tajemna", wyklęte „porno", które krążyło tylko wśród wtajemniczonych chętnych, pod stołem, gdy na stole leżała literatura oficjalna, która musiała dosłowność zastępować metaforą.W kinie, kiedy on i ona przystępowali do czynu, obejmując się i całując — dalszy ciąg ukazywany był widokiem płomieni buzujących wewnątrz kominka lub widokiem splecionych gałęzi, którymi targa silny wiatr. W literaturze trzeba było szukać rozmaitych metafor werbalnych, które—nie przekraczając tzw. „granic przyzwoitości", czyli nie obrażając Kościoła ani mieszczańskiego gustu — mówiłyby, że chodzi o stosunek lub genitalia. Czytelnikowi miało się „kojarzyć". Poeta Marian Hemar wyśmiewał (1922) te szyfry psychoanalityków:

„Śniła mi się szafa, Zwyczajnie, dla hecy, A ten Freud tłumaczy, Że organ kobiecy".

Prowadzące do spółkowania dialogi między damą a dżentelmenem nie mogły posiadać soczystości typowej dla literatury dzisiejszych czasów. Zresztą dzisiaj właściwie już żadne dialogi nie są konieczne do „rżnięcia" — „Angora" przedrukowała (2010) z portalu internetowego onet.pl wyznanie chłopaka, który chciał uwodzić dziewczynę rozmową o hitach muzycznych, lecz dziewczę go wyśmiało, parskając:„—Nie pierdol, tylko pierdol!". Dawniej wstępny dialog być musiał, choćby krótki. Najkrótszy znalazłem w mającym sześć wydań „Pustelniku" (1919) Heleny Mniszkówny, królowej romansideł pierwszych trzech dekad wieku XX: książę wszedł do komnaty i zbliżył się do księżnej, która „otworzyła oczy, była gniewna"—dialog leci tak:

„—Książę sobie życzy? —Ciebie. —Och!!!".

Tego rodzaju „skandalizujący" literacki dialog ekscytował ówczesne czytelniczki, które się jednak dosyć szybko emancypowały i już w „szalonych latach 20–ych" coraz bardziej pękał gorset obyczajowości tradycyjnej. Dzięki temu dżentelmeni mogli liczyć na połowy obfitsze, co uroczo wykpiwał— małpując rymy Lechonia—Hemar: „Jedna, druga, dziesiąta... spotkamy się jutro?

I podaje mu usta za kupione futro". „Podawanie ust", czyli pocałunki, miały wtedy większą wartość aniżeli dzisiaj, kiedy seks się całkiem zoralizował i sporkultura nofiutował, nie bez wydatnej pomocy mediów (zwłaszcza internetu). Nina Andrycz, głośna aktorka peerelowska, amantka wielu amantów, znaczy: dama bardzo doświadczona, opowiadała przeprowadzającej z nią wywiad Magdalenie Rigamonti, że jeden „sanacyjny" vel „międzywojenny" pocałunek „był wart wielu tych płomiennych stosunków, za którymi przepadają panowie, a kobiety przeważnie udają" („Kobieta", dodatek do „Newsweeka", 2010).

Czy w PRL–u istniała oficjalna („pierwszoligowa") literatura erotyczna, to jest taka, która była całkowicie przesiąknięta seksem bliskim pornografii, lub przynajmniej zawierała fragmenty „ostre"? Tak, istniała, ale dopiero w finalnej dekadzie PRL–u— w latach 80–ych. Za dwie główne „świntuszące" książki uchodziły: powieść Zbigniewa Nienackiego „Raz w roku w Skiroławkach" (1983) i powieść Andrzeja Rodana (Andrzeja Jóźwiaka) „Życie seksualne Papagejów" (1988). Rzecz Nienackiego (gdzie leitmotivem jest rytualna orgia) krytyka uznała za „niestrawny kicz porno", „tandetę porno", „siermiężną pornografię" itp., piętnując „prymitywny naturalizm i fizjologizm wątków erotycznych" (Maria Bujnicka 1997), a rzecz Rodana skopano jeszcze solidniej, jako „literaturę wychodkową, grafomanię, prymitywną pornografię, tfu–rczość" (Joanna Pyszny 1997). Kobiety były w tych powieścidłach traktowane —mówiąc językiem wojujących feministek—„ instrumentalnie", czyli paskudnie, à propos ciupciania tudzież charakteryzowania (dla przykładu cytuję z „Życia seksualnego Papagejów": „ — Chuda jak sedesowa deska. Słychać jak w niej kołaczą jajniki"). Szyld pornografii przylepiono też proreżimowej (antysolidarnościowej) powieści Romana Bratnego (Romana Mularczyka) „Rok w trumnie" (1983), gdzie grafomańska pornografia polityczna była haftowana obscenami erotycznymi. Krytyk literacki Jan Walc słusznie wyrokował, iż „nie ma potrzeby zapewniać, że Bratny to zły pisarz i na dodatek świnia" („Krytyka" 1984). Andrzej Roman w swej antologii „Paranoja — zapis choroby" (1990) cytuje jedno tylko zdanie z „Roku w trumnie" („Patrzyło na mnie osłupiałego ślepe oko odbytnicy"), komentując: „Ten apetyczny fragmencik to chyba wszystko co z tej książki ocaleje dla potomności".

Można mieć niejaką pewność, że z literackich seksualiów dwóch pierwszych dekad III RP również „ocaleje" zero wartościowego dorobku. Czerpać z tej pulpy będą mogli wyłącznie historycy pornografii i twórcy antologii tandetnych obscenów. Ich jedynym problemem stanie się „embarras de richesse" — nadmiar. Jest bowiem takiego towaru mnóstwo, megatony i hektolitry, prawie każdy powieściopisarz wpycha „rąbankę" do swego arcydzieła, by stało się ono superbestsellerem i zyskało miano nowoczesnego (Igor Zalewski: „Dzisiaj epatuje się seksem, żeby było nowocześnie, artystycznie i postępowo", „Rzeczpospolita" 2011). Co znaczy „dzisiaj"? Znaczy: od zdepeerelizowania, czyli od 1989 roku. Już po pierwszych kilku latach rymopis i literat Julian Kornhauser bardzo surowo ocenił tę nową twórczość: „Wkraczającą literaturę odbierałem przede wszystkim w kategoriach socjologicznych. Nie dziwiłem się, że bunt młodych przejawiał się w traktowaniu tematów erotycznych w sposób jaskrawo nieliteracki czy w używaniu słownictwa już nie tyle knajpianego, które obrosło dawno w legendę, ile po prostu wulgarnego, charakterystycznego dla pewnych grup nieformalnych. Był to przecież w dużym stopniu protest przeciw zakłamaniu, zakorzenionym stereotypom i wszelkiej oficjalności, która mogła pachnąć propagandą. Nowa epoka domagała się nowego języka i nowej postawy (...) Ale to, że z taką ostentacją promuje się literaturę nihilistyczną i co tu kryć—obsceniczną, że wrzuca się ją do jednego worka zupełnie bezmyślnie (a może właśnie z rozmysłem) z produktami subkultury, różnymi heavy–metalowymi bzdurami czy pornosami, nie wróży niczego dobrego. Kultura za sprawą młodych pisarzy oraz ich sprytnych promotorów, przy biernym najczęściej milczeniu innych twórców, staje się powoli zbiorowiskiem najprzeróżniejszych chorób społecznych (...) Okazało się, że sztuka «barbarzyńców» (przypominam numery «bruLionu» propagujące, tak właśnie, propagujące pornografię, faszyzm, antysemityzm, satanizm i narkotyki) nie tylko ma za zadanie odnowić kult prymitywu i dać kopa wszystkim «starym», ale i sprowadzić twórczość do poziomu rynsztoka" („Tygodnik Powszechny" 1995).

Czas już, by te ogólniki, tyczące sprowadzania naszej literatury—m.in. prymitywnym (tandetnym lub wulgarnym) erotyzowaniem— do poziomu rynsztoka, okrasić konkretem.Wśród „konkretów"miano bezkonkurencyjnego zyskała między Tatrami a Bałtykiem powieść „Trans" (2011), której autorka, znana feministka, pupilka Salonu, Manuela Gretkowska, obficie raczy czytelników seksem arcybogatym figurowo (głównie hetero) i ekstremalnie wyuzdanym, z przegięciem ku erotyce skatologicznej (wydalanie na ciała łóżkowych partnerów, wąchanie i lizanie odbytów, etc.). Plus wyrafinowane smaczki techniczne (butelka w pochwie, masturbowanie się nożem do ostryg, etc.). Tak na okrągło. Znany krytyk literacki, Krzysztof Masłoń, zrecenzował „Trans" jako „obrzydliwą spowiedź dziewczęcia wieku", dodając: „Nie jest to nawet książka kaleka — to książka gówniana" („Uważam Rze" 2011). Pono mamy takich dużo. Oto kolejna, pierwsza z brzegu: książka Janusza Leona Wiśniewskiego „Zbliżenia" (2010). Cezary Polak w rubryce „Równia pochyła" zacytował kilka pikantnych fragmentów i skomentował całość: „Rzecz składa się z osiemnastu miniatur o tak zwanych sytuacjach męsko–damskich. Chciałem napisać nowel, ale uderzyłem się w palec. Określanie tych skrojonych jak płaszcz przez początkującego krawca, nieudolnych krócizn terminem literackim, byłoby nadużyciem. O twórczości Wiśniewskiego lepiej mówić w kontekście kolorowych magazynów, telewizji śniadaniowych i celebrytów. Czyli adekwatnie do rangi zjawiska" („Kultura", weekendowy magazyn „Dziennika/Gazety Prawnej", 2010).

Ranga tego rodzaju literackich wykwitów bądź zjawisk jest niby oczywista, waloryzacja wszakże mętnieje ( lub, jak kto woli: obraz się zaciemnia), gdy zważymy fakt politycznego rozdarcia werdyktów opiniotwórczych w wojnie polsko–polskiej. Co dla Salonu jest „cacy", dla Antysalonu bywa „be"— i vice versa. Cytowana wyżej „Kultura" (magazyn „Dziennika/Gazety Prawnej") klinicznie salonowym piórem Patrycji Pustkowiak wychłostała kontrsalonowca Andrzeja Żuławskiego za erotyczne (czy raczej: erotyzujące) fragmenty w „Nocniku": „Niestety, autor funduje nam głównie niesmak (...), przekracza tysiąckrotnie granice nie tyle dobrego smaku, ile zwykłej kultury osobistej" (2010). Jednocześnie tejże „Kulturze" i całemu priwiślańskiemu Salonowi nic a nic nie przeszkadzały zawarte w innej (równolegle wydanej) książce — w „Listach miłosnych Franciszka Starowieyskiego" — obsceniczne fragmenty, akty i „grafiki", jak chociażby „odbicie członka w kolorowym tuszu" („Sukces" 2010). Starowieyski pewnie nie przypuszczał, że kiedy odbije swego penisa, to później (po jego zgonie) żona to opublikuje alias upubliczni, chyba że w trakcie ciągłego malowania aktów zatracił tę antyekshibicjonistyczną cechę, którą ironista Jan Sztaudynger wzmiankował fraszką „Prośba o godność":

„Bądźcie godni, Nie wychylajcie się ze spodni".

Nie wychylać się wstawkami/passusami pełnymi seksu radziła prawicowym publicystom uprawiającym powieściopisarstwo „Gazeta Wyborcza" (2008), zjadliwym artykułem red. Wojciecha Orlińskiego. Tytuł: „Prawica pisze porno", a dalej same klapsy, z rozkoszą cytowane przez inne lewicowe pisma („Angora" przedrukowała cały tekst „GW", zaś kryptoendecki tygodnik „Wręcz Przeciwnie" opublikował trzy lata później powtórkę pióra Wiesława Kota, paraplagiatując i tytuł — „Prawicowe porno"—i treść). Już „lead" owego tekstu mówił wszystko: „W czasach PRL radiowe skecze Marcina Wolskiego o filmach zaczynały się od sakramentalnego pytania: «Momenty były?». W prozie prawicowych publicystów momenty są — i odgrywają szczególną rolę (...) W powieściach prawicowych publicystów seks rzadko kiedy jest po prostu jedną z przyjemności życia. Stanowi główną motywację. To seks dopinguje polityków do robienia kariery i te kariery potem niszczy". Orliński bierze na widelec cztery powieści, które krótko a szyderczo streszcza, haftując liczne kpinki cytowaniem mniej lub bardziej pikantnych „momentów": „Żywinę" Rafała Ziemkiewicza, „Dolinę nicości" Bronisława Wildsteina, „Umoczonych"Andrzeja Horubały tudzież „Noblistę" Marcina Wolskiego. Przy okazji rozstrzyga, że „ten model seksualności zaszczepiło środowisko «Gazety Polskiej»", oraz że „wizja ludzkiej seksualności prezentowana w tych książkach jest infantylnie naiwna". Dlaczego naiwna? Gdyż „Kobiety kierują się w nich najniższymi instynktami (...) Aby sprostać ich wyszukanym wymaganiom higienicznym, Radek [ bohater „Żywiny"] regularnie depiluje sobie narządy płciowe". Konkluzja Orlińskiego jest prosta jak salonowy wycior: te powieści to kupa „obłędnej grafomanii", c'est tout. Więcej obiektywizmu przejawił Grzegorz Wysocki, autor dużego eseju o „bezpruderyjnych polskich prozaikach", gdyż nie czepiał się literatów którejś strony politycznej, tylko literatów rodzimych, bez zaszeregowywania partyjnego piór: „Nie ma większego znaczenia czy autorzy poszczególnych utworów to konserwatyści, skandaliści, feministki, hedonistki — seks jest obowiązkowo ostry (...) U większości autorów dominują pornograficzne opisy seksu oralnego (...) Nie brakuje też scen seksu analnego i grupowego, opisów praktyk BDSM i innych perwersji" („KSIĄŻKI—Magazyn do czytania" 2012). Krytyczny esej Wysockiego pełen jest „momentów", czyli cytatów, ergo: przykładów szczytowania wyobraźni ( jak również leksyki) u literatów kraju ojczystego. Ich bohaterowie uprawiają „ślizganie się w wyściółce pochwy" (Grażyna Plebanek 2010), „walenie" (Hanna Samson 2011) bądź „mozolne rżnięcie w gównie" (Manuela Gretkowska 2011), przed którym liżą „miękką, czekoladową dziurę tyłka". Poza tym dostają „szału kutasa" (Rafał Ziemkiewicz 2005), stosują „namaszczanie śliną" (Janusz Leon Wiśniewski 2011) i smakują części ciała partnerów niby „ciepłe ciasto wielkanocne" (Dawid Kornaga 2005) — generalnie: sięgają „pogranicza pornografii oraz nekrologu" (Piotr Pietucha 2011). Wysocki, przytaczając dużo „momentów" i erofikuśnych sformułowań, nie zostawia żadnej wątpliwości, iż polska literatura współczesna jest przesadnie faszerowana pornografomanią.

Piętnowani za „pornografię" plus „grafomanię" i ośmieszani cytowaniem „momentów" autorzy na ogół milczą, nie podejmując walki polemicznej. Znam tylko jeden sprzeciw, Rafała Ziemkiewicza, à propos jego powieści „Ciało obce". Rzecz ta była przez Orlińskiego ledwie wzmiankowana (bez detalicznego znęcania się nad „grafomaństwem" czy cytowania „momentów"), jednak rok później (2009) oberwała mocno od środowiska Krytyki Politycznej, gdy wydało ono książkę „Polityka literatury". Wśród zamieszczonych tam esejów był tekst Błażeja Warkockiego, który przejechał się po „Ciele obcym" bez pardonu: „Powieść Rafała Ziemkiewicza prowadza nas z poważną miną po wszelakich stereotypach, robi mądre miny i sugeruje głębię. «Ciało obce» jest proste jak drut i płaskie jak prasowalnica". Rozwścieczony Ziemkiewicz „odwinął" całym felietonem („Gazeta Polska" 2009), perswadując czytelnikom, że jego powieść jest flekowana (za homofobię) przez homoseksualistów i homofilów.

Ta sprawa mi przypomniała, że muszę unikać pułapki „hetero", gdyż seks nie jest mono, ino stereo — trzeba pamiętać także o amorach „homo". Literatura polska XX wieku była dubeltowo przesiąknięta gejostwem: zarówno poezja, jak i proza. Z rymów najbardziej lubię liczne strofy Maria- na Hemara o „evergreenowym" ulubieńcu Salonu, królu literackich sługusów PRL–u (wieloletnim szefie ZLP), Jarosławie Iwaszkiewiczu. Choćby tę rymowankę:

„A może Iwaszkiewicz? On tam się dziś przypłaszcza, Lecz kiedyś lubił Niemców, Dwudziestoletnich zwłaszcza...".

Albo ten wierszyk:

„W pierwszym rzędzie—Putrament. Choć pośledni pisarz, Lecz komunista przedni.

Więc pisarz–komisarz. Obok Leon Pasternak. Pisarz równie mierny,

Lecz w czerwonej chorągwi towarzysz pasterny.

A przy nich Iwaszkiewicz. Też się na satyrach

Mniej zna, lecz on radziecki Baldureń von Schirach.

Amator pacyfizmu i młodzieży pilot. Od dziecka kocha młodzież. I zna ją. Na wylot".

„Na wylot" znał młodzież także inny „evergreenowy" pupil Salonu,Witold Gombrowicz, którego prawie cała twórczość jest bezkonkurencyjnym przykładem prozy podbitej skłonnościami pederastycznymi, vulgo: jest supercasusem literatury kryptogejowskiej. Przez kilka dekad gombrowiczolodzy i gombrowiczofile udawali, że coś takiego nie ma miejsca; bańka owego faryzeuszostwa pękła dopiero w XXI wieku— jak ładnie zakonkludował pisarz i krytyk literacki Andrzej Horubała: „Szlus. Skończyło się".Warto przytoczyć większy fragment tekstu Horubały, zwieńczony tą frazą: „Skoro podjęto już temat dewiacji Witolda Gombrowicza, jego skazy, uczuciowego kalectwa, to trudno traktować jego wypowiedzi jako zobiektywizowane mądrości chłodnego intelektualisty. Rację mimowolnie przyznamy eksministrowi edukacji Romanowi Giertychowi, wyśmiewanemu dotąd za brutalne streszczenie «Trans–Atlantyku» jako opowieści o uwodzeniu polskiego chłopca przez latynoskiego homoseksualistę. I przekonywani przez miłośników Lacana i innych postmodernistycznych szamanów o determinującym wpływie orientacji seksualnej na twórczość, możemy podjąć krytyczną refleksję na temat zawartości dzieł Gombrowicza. Inaczej spojrzymy na mądrości wypisywane o chłopcach, których przecież Witold zwyczajnie uwodził, a i cały «Dziennik » objawi się jako rzecz bardziej tragiczna i złożona. Oczywiście takie postawienie sprawy powoduje pewne zmieszanie zawodowych gombrowiczologów, którzy udawali, że dzieło to powstało w wolnym od namiętności laboratorium chłodnych analiz. Szlus. Skończyło się" („Uważam Rze" 2011).

„XXI wiek to całkowite wyjście z cienia homoseksualizmu Gombrowicza" (Horubała). I nie tylko. XXI wiek ( jego pierwsza dekada: 2001–2010) to również całkowite wyjście (z nory, z sypialni, spoza maski) literatury już nie kryptogejowskiej, lecz jawnie homoseksualnej, a nawet więcej: ostentacyjnie gejowskiej i lesbijskiej. Koronnym dowodem—najbardziej wychwalaną i najsilniej promowaną przez priwiślański Salon powieścią homoseksualisty, stanowiącą pieśń triumfalną homoseksualizmu—jest „Lubiewo" (2006) Michała Witkowskiego. „Polityka literatury" głosiła: „Przełomowe znaczenie «Lubiewa» jest bezsporne. Ta powieść (...) niewątpliwie stanowi cezurę w literackim dyskursie homoseksualnym. Na tyle mocną, że w istocie można polską literaturę poruszającą tę kwestię podzielić na tę sprzed i po «Lubiewie»" (2009). Jaką cezurę, to precyzuje Dariusz Nowacki: „Pod wpływem «Lubiewa» Witkowskiego takie słowa jak «ciota» czy «drutować » nabrały pewnej neutralności. Mniej się ich boimy, łatwiej nam rozmawiać..." („Tygodnik Powszechny" 2008). Gdyby ktoś jeszcze nie „kumał" o co tu chodzi, to pojmie, kiedy zapozna się z dyrektywą, którą czołowa polska feministka/femichnistka, chluba Salonu, Kinga Dunin, wyłożyła w tekście „Polska homoliteracka": „Najpierw musi zostać postawiony pod znakiem zapytania dotychczasowy porządek. Porządek heteronormatywny" (2009). Jasne. A później zbuduje się porządek homototalitarny. Co właśnie trwa—jest w toku. „Literatura piękna inaczej" służy temu lepiej niż publicystyka, liberalna telewizja, internet i marsze „gay–pride".

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"