Na książkę rzuciłam się zachłannie – poznam oto kobietę, którą podziwiam, znam z tekstów, zdjęć i niezwykłego związku z Annie Leibovitz. To rzecz o dojrzewaniu Sontag; o tym, jak hartowała się stal jej charakteru. I rozczarowanie. Niczym mi nie zaimponowała.
Oto nastoletnia Susan Sontag: ambitna prymuska, nad wiek rozwinięta czytelniczka europejskiej klasyki, zarazem zakompleksiona prawiczka. W 1947 r. zaczyna pisać dziennik, jak większość rozkwitających dziewczyn. Co ją różni od rówieśniczek? Pazerność.
Wszystkiego chce doświadczyć na maksa. Seksu też. Noc spędzona z pewną wyzwoloną dziewczyną sprawia, że wpada w euforię. Dostrzega własną atrakcyjność cielesną, smakuje alkohol, doznania zmysłowe prowadzą ją do mało odkrywczej konstatacji, że „życie jest niesamowite". Wtedy zmienia życiowe plany – zamiast iść na University of California w Berkley, zamierza... uprawiać miłość fizyczną, jak najczęściej, z kim się da.
Sontag jednak zdaje na studia, ale nie odpuszcza też eksperymentów na polu erotyki. Wiemy to dzięki zapiskom opublikowanym cztery lata po śmierci pisarki przez Davida Rieffa, syna Susan. Pojawienie się Davida na świecie to nie przypadek. Sontag przez siedem lat usiłowała wieść życie przykładnej żony i matki, również asystentki starszego o dziesięć lat profesora socjologii Philipa Rieffa. Przez ten czas wyznawała teorię, że wyrazem pełni człowieczeństwa jest biseksualizm. W pamiętniku prowadzonym przez kilkadziesiąt kolejnych lat ze zmienną systematycznością objawia się jako osobowość rozdwojona – intelektualnie ponadprzeciętnie sprawna i dojrzała; emocjonalnie pogubiona, infantylna, uzależniona od humorów męża, potem partnerek.