Wybiera Mela Koteluk

Zaczynała w chórkach u Gaby Kulki. Teraz sama zebrała chór muzycznych głosów, żeby wsparły ją w kampanii „Nie bądź dźwiękoszczelny", która ma uświadamiać odbiorcom muzyki, czym jest granie na żywo.

Publikacja: 18.11.2012 18:00

Wybiera Mela Koteluk

Foto: EM Music

Red

Kilka miesięcy temu zadebiutowała albumem „Spadochron", właśnie kończy swoją pierwszą trasę po Polsce. Zaczynała śpiewać już jako nastolatka, pierwszym wyborem były piosenki Kofty. Teraz brzmi bardziej jak Kate Bush, a jej twórczość bywa nazywana polskim dream popem. Swoją muzykę określa jako ulotną i słodko-gorzką, dla wrażliwców. Wie, co mówi – z piosenki ma nawet magistra.

Dachowiec

Koty, psy, nasi bracia mniejsi. Towarzysze codzienności, cierpliwi słuchacze, to im się zwierzam. Prawdopodobnie nikt nie raduje się bardziej na mój widok niż mój kot Latencja. Jako dziecko sprowadzałam do domu wszystkie porzucone lub ranne koty, ptaki, myszy, polne koniki. Robiłam im jadłodajnię, szpital, w ekstremalnych przypadkach pogrzeb. Zwierzęta żyją krócej niż my, trzeba o nie bardziej dbać.

Poezja śpiewana.

To moje początki. Nie mogłam jednak przy tym wytrwać, bo zależało mi, żeby stworzyć własny styl. Dla środowiska związanego z poezją śpiewaną tymczasem wartościowe nie jest to, że zaskakujesz ich osobowością, tylko to, że wystąpisz w czarnej sukience, z akompaniamentem fortepianu i będzie patetycznie. Wciąż mam jednak sentyment do wielu piosenek, które wtedy śpiewałam. Studiowałam medioznawstwo w warszawskiej SWPS. Magisterkę pisałam z polskiej piosenki powojennej w ujęciu antropologicznym, u profesora Burszty. Analizowałam teksty Marka Grechuty, Kofty, Kota Przybory i Młynarskiego. Uwielbiam też teksty Jana Wołka dla Łucji Prus. Znalazłam na YouTube koncert z Opola 1977 r. pt. „Zwieszone nastroje", śpiewa tam po prostu niesamowicie. Z Łucją czuję magiczne połączenie. Zmarła w moje urodziny, 3 lipca.

Rykarda Parasol

Wciąż mało znana, a szalenie utalentowana artystka. Marzę o tym, żeby nagrać z nią piosenkę, i jest to marzenie w rodzaju tych, które być może niedługo staną się planem. Jej płytę kupiłam za granicą, intuicyjnie, nie mając pojęcia, co mnie czeka. Zakochałam się na zabój. Poznałam ją kilka miesięcy później, kiedy przyjechała na koncert do Centralnego Domu Kultury. Koleżanka, która nie miała pojęcia, jak bardzo ją lubię, zadzwoniła, czy nie oprowadziłabym jej po Warszawie. To świetna, normalna dziewczyna, nie ma w niej nic z diwy. Czasem mam wrażenie, że jest Nickiem Cave'em w spódnicy, taka mroczna, z męską energią, a już po chwili przypomina słodką i dziewczęcą Phoebe z „Przyjaciół", która śpiewa sobie coś pod nosem z małą gitarką.

Świdermajery

Drewniane domy wtopione w sosnowe lasy tzw. Linii Otwockiej, architektoniczna perła. Twórcą stylu nadświdrzańskiego był Michał Elwiro Andriolli, nazwę nadał im Konstanty Ildefons Gałczyński. Charakterystyczne, ażurowe zdobienia werand i ganków to unikatowe piękno. Niestety, do dziś nie powstał żaden program ich ochrony. Przy Pensjonacie Gurewicza w maju przyszłego roku zagramy koncert w ramach 2. Festiwalu Świdermajer w Otwocku. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym powstał teledysk do mojego pierwszego singla, „Melodii ulotnej".

Obywatel G.C.

Mam szczególny stosunek do Ciechowskiego. Myślę, że z wielu przyczyn wyprzedził on swoją epokę muzycznie, producencko oraz lirycznie jako autor nadzwyczaj poetyckich, acz niezmiennie komunikatywnych tekstów. Jak nikt inny potrafił pisać miniaturowe formy, jakimi są zwyczajne-niezwyczajne piosenki. Musiał być silną osobowością, przy całej swojej wrażliwości mocno wpływał na innych ludzi, wciąż wpływa. A przede wszystkim: dotykał istotnych spraw i był w tym swoim przekazie absolutnie autentyczny.

Laos

Daleko mi do spojrzenia europocentrycznego, mam w sobie głód poznania innych kultur. Ludzi, ich codziennych rytuałów, tradycji świąt, jedzenia – różnorodności. W grudniu wyjeżdżam do Azji Południowo-Wschodniej, w kierunku Laosu. Po bardzo pracowitym roku zamierzam przewietrzyć głowę, zdystansować się i pomyśleć nad nową muzyką.

„Traktat o łuskaniu fasoli"

Czyli powroty do umiłowanych książek. Jedną z nich jest właśnie powieść Wiesława Myśliwskiego. Metafizyczna, piękna, mądra, nienarzucająca się, niepocieszająca ponad miarę, stawiająca pytania. Napisana przez człowieka z doświadczeniem i przypisaną wiekowi mądrością. Przy prozaicznych czynnościach życiowych, w okolicznościach zwykłej codzienności, przy łuskaniu fasoli czy darciu pierza, można mieć wgląd w siebie, szukać sensu i uspokojenia. Drugim takim tytułem, który uczy życia i który na zawsze ze mną zostanie, jest „Przymknięte oko opatrzności", wspomnienia Jeremiego Przybory. Lubię te powroty.

„Szperando"

Tytuł mniej znanej piosenki z tekstem Agnieszki Osieckiej, o pewnej parze zamieszkującej nadwiślańską barkę. W życiu szperanie to inspiracja, sposób bycia: szperanie w ludziach, miejscach, lokalnych zjawiskach. W konsekwencji takich poszukiwań, rozgrzebywania, węszenia, powstają moje teksty, ale też powstaję ja. To są naczynia połączone.

„Nie bądź dźwiękoszczelny"

Inicjatywa, która ma pokazać, czym jest koncertowanie i jak ważne jest wspieranie muzyki na żywo. Coraz mniej osób chodzi na koncerty, mało osób rozumie skalę przedsięwzięcia i ją docenia. A przecież koncert pełni nie tylko funkcję rozrywkową. To forma uczestnictwa w szeroko pojętej kulturze. Z mojego punktu widzenia jest też możliwością podziękowania publiczności za to, że „mnie chce" – kupuje moje płyty. W „Nie bądź dźwiękoszczelny" chodzi też o to, żeby obalać stereotypy. Ludzie myślą, że jeżeli jesteś muzykiem, to rozbijasz się limuzynami, masz prywatne autobusy i samoloty, wiedziesz życie pączka w maśle. A jest to raczej słodki trud. Sami planujemy trasy. Nikt nas nie wozi. Nie jeździmy limuzynami. Jedziemy busem załadowanym sprzętem. Przyjeżdżamy do klubu, sami rozstawiamy sprzęt, ustalamy warunki. Udzielamy wywiadów dla regionalnych mediów. Zostaje mi kilka minut przed koncertem, żeby się jakoś przygotować, ogarnąć. Koncert trwa półtorej godziny. Później rozmowy z publicznością. Jesteśmy w hotelu o godz. 2 i rano znów pobudka. To wspaniała praca, ale mało w tym rock and rolla.

Mela Koteluk

– wokalistka i autorka tekstów, w maju tego roku wydała debiutancką płytę „Spadochron", docenioną zarówno przez media, jak i słuchaczy. Śpiewała w chórkach u Gabrieli Kulki oraz w zespole Scorpions (wystąpiła z nim m.in. w Royal Albert Hall na 80. urodzinach Michaiła Gorbaczowa). Muzyka Meli wypada z szufladek, jest poetycka, ale też zadziorna, liryczna i rockowa. Obecnie swoją trasą koncertową promuje album i inicjuje akcję wspierającą koncertowe granie „Nie bądź dźwiękoszczelny".

Kilka miesięcy temu zadebiutowała albumem „Spadochron", właśnie kończy swoją pierwszą trasę po Polsce. Zaczynała śpiewać już jako nastolatka, pierwszym wyborem były piosenki Kofty. Teraz brzmi bardziej jak Kate Bush, a jej twórczość bywa nazywana polskim dream popem. Swoją muzykę określa jako ulotną i słodko-gorzką, dla wrażliwców. Wie, co mówi – z piosenki ma nawet magistra.

Dachowiec

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"