Kilka miesięcy temu zadebiutowała albumem „Spadochron", właśnie kończy swoją pierwszą trasę po Polsce. Zaczynała śpiewać już jako nastolatka, pierwszym wyborem były piosenki Kofty. Teraz brzmi bardziej jak Kate Bush, a jej twórczość bywa nazywana polskim dream popem. Swoją muzykę określa jako ulotną i słodko-gorzką, dla wrażliwców. Wie, co mówi – z piosenki ma nawet magistra.
Dachowiec

Koty, psy, nasi bracia mniejsi. Towarzysze codzienności, cierpliwi słuchacze, to im się zwierzam. Prawdopodobnie nikt nie raduje się bardziej na mój widok niż mój kot Latencja. Jako dziecko sprowadzałam do domu wszystkie porzucone lub ranne koty, ptaki, myszy, polne koniki. Robiłam im jadłodajnię, szpital, w ekstremalnych przypadkach pogrzeb. Zwierzęta żyją krócej niż my, trzeba o nie bardziej dbać.
Poezja śpiewana.

To moje początki. Nie mogłam jednak przy tym wytrwać, bo zależało mi, żeby stworzyć własny styl. Dla środowiska związanego z poezją śpiewaną tymczasem wartościowe nie jest to, że zaskakujesz ich osobowością, tylko to, że wystąpisz w czarnej sukience, z akompaniamentem fortepianu i będzie patetycznie. Wciąż mam jednak sentyment do wielu piosenek, które wtedy śpiewałam. Studiowałam medioznawstwo w warszawskiej SWPS. Magisterkę pisałam z polskiej piosenki powojennej w ujęciu antropologicznym, u profesora Burszty. Analizowałam teksty Marka Grechuty, Kofty, Kota Przybory i Młynarskiego. Uwielbiam też teksty Jana Wołka dla Łucji Prus. Znalazłam na YouTube koncert z Opola 1977 r. pt. „Zwieszone nastroje", śpiewa tam po prostu niesamowicie. Z Łucją czuję magiczne połączenie. Zmarła w moje urodziny, 3 lipca.