Koncert reklamowany jako „Bitwa saksofonów - Altissimo!", bo koronnymi instrumentami obu muzyków są saksofony altowe, otworzył cykl wieczornych koncertów festiwalu w Klubie Klimat. Silnym magnesem dla widzów był amerykański saksofonista, ale w zespole Henryka Miśkiewicza także wystąpił Amerykanin, mieszkający w Polsce trębacz zespołów Marcusa Millera Michael „Patches" Stewart.
Miles Davis odkrył młodego Kenny'ego Garretta w połowie lat 80. i zaprosił do swojego zespołu. Na koncertach pozwalał mu na długie solówki, a popisową, sześciominutową partię saksofonista miał w temacie „Human Nature". Kto był na koncercie Davisa w Sali Kongresowej w 1988 r. z pewnością ją zapamiętał, bo w finale zespół wskakiwał na najwyższe obroty.
Kenny Garrett słynie z ekspresji do dziś. Środowy koncert w Bielsku-Białej zaczął z taką furią, jakby chciał swoją energią oświetlić całe miasto. Szybkie tempo podkręcane przez młodego perkusistę podniosło poziom adrenaliny u słuchaczy skuteczniej niż kiedyś obserwowanie wyścigu Formuły 1 z udziałem Kubicy. Bywalcy jazzowych koncertów wiedzą, że szybki temat na otwarcie koncertu pozwala się rozgrzać muzykom, a potem tempo zwykle zwalnia. Nic takiego nie nastąpiło w Klubie Klimat. Drugi temat miał solówki jeszcze bardziej zagęszczone, a Garrett unoszący swój saksofon do góry i pochylając się z nim tańczył, jakby chciał zahipnotyzować publiczność.
Po godzinie emocji, kiedy można było pomyśleć, że amerykański muzyk wydmuchał już nie tylko swoje idee ale i płuca, muzyka zwolniła tempo. To pożegnalny utwór, jakby ballada - pomyślałem, bo nikt na normalnej diecie nie wytrzymałby dłużej grania na takich obrotach.
A jednak po chwili odpoczynku w nieco spokojniejszym nastroju Kenny Garrett zaintonował swój tytułowy przebój z płyty „Happy People". - Czy jesteście szczęśliwymi ludźmi - pytał po wielokroć zachęcając publiczność do powstania z miejsc. Kiedy już niemal wszyscy podnieśli się z krzeseł i ruszyli w tany, na scenę wyszedł Michael „Patches" Stewart i razem z saksofonistą odegrał temat przewodni. Chwytliwa melodia powtarzana jak mantra i natarczywy rytm udzieliły się publiczności. Po kilku minutach wszyscy nie tylko tańczyli, ale i podśpiewywali. Dziś taka zabawa na jazzowym koncercie nie zdarza się często, ale przecież jazz był kiedyś muzyką taneczną.