Kino ambitne w mainstreamie

Arkadiusz Jakubik był gościem specjalnym audycji pt. „Nie rób scen”, która miała miejsce we wtorek, 5 lutego w radiu Wnet

Aktualizacja: 06.02.2013 17:44 Publikacja: 06.02.2013 17:38

Kino ambitne w mainstreamie

Foto: materiały prasowe

„Nie rób scen" to cykl rozmów z twórcami polskiego kina. Program poprowadziły Edyta Borkowska (Serwis Kulturalny rp.pl) i Aleksandra Różdżyńska (Serwis Pierwsze Ujęcie PISF). Na stronie wydarzenia na Facebooku zbieraliśmy pytania do naszego gościa. Poniżej znajduje się zapis pierwszej części audycji.

Dla tych, którzy nie mieli okazji posłuchać całości, załączamy materiał filmowy

Wujek Małpa: Jak bardzo studia teatralne wpłynęły, bądź pomogły Panu wykształcić warsztat i jak Pan mógłby ocenić relację talentu i zmysłu aktorskiego do szlifowania umiejętności w szkołach aktorskich?

Arkadiusz Jakubik: Proszę sobie wyobrazić – tego pewnie nie słychać – ale ja miałem kiedyś straszną wadę wymowy. Mam zły zgryz. To podobno przez moją mamę, która za długo dawała mi smoczek do ssania, w związku z czym przednie zęby mam wysunięte do przodu i kiedyś wszystkie szeleszczące głoski i spółgłoski brzmiały tak, że do szkoły aktorskiej we Wrocławiu przyjęto mnie warunkowo z zastrzeżeniem, że muszę sobie tę wadę naprawić i mówić jak cywilizowany człowiek.

Dodatkowo ja wtedy strasznie się jąkałem. Pamiętam, że po liceum złożyłem też papiery na Uniwersytet Jagielloński, na dziennikarstwo. I wtedy przygotowywałem pracę, dotyczącą stanu wojennego i nagrałem rozmowy z moim starym profesorem, komunistycznym ideowcem oraz z młodym profesorem, który był wojującym działaczem „Solidarności". Nagrałem również rozmowę sam ze sobą, jak ja widzę te sprawy. Pamiętam, że jak odsłuchałem po latach tę kasetę magnetofonową, to – Państwo nie uwierzą – ja po prostu nie potrafiłem w emocjach sklecić jednego zdania nie jąkając się.

To były dwie rzeczy, z którymi ja nie potrafiłem sobie dać rady. Pamiętam, że moja mama za ostatnie zaoszczędzone pieniądze załatwiła mi lekcje u aktora w Opolu – również Arkadiusza. Jego żona była logopedką i uczęszczałem do nich na zajęcia przygotowujące do egzaminu do szkoły aktorskiej.

Niestety w ciągu pięciu zajęć nie dało się zbyt dużo zrobić, na więcej nie było nas stać. Na ostatnie spotkanie mama dała mi butelkę koniaku, żeby podziękować. Skończyliśmy zajęcia, zapłaciłem i dałem Panu Arkadiuszowi butelkę koniaku. On otworzył ją i poczęstował mnie odrobiną. Chwilę posiedzieliśmy, po godzinie on wychylił prawie całą butelkę i ja zebrałem się na odwagę i pytam - Panie Arku, niech mi Pan szczerze powie, czy ja mam jakieś szanse na tych egzaminach? On mnie objął po przyjacielsku i mówi - Arek, szczerze? To ja bym sobie dał spokój.

Wyszedłem z tego mieszkania i prawie się popłakałem. Chodziłem przez całą noc po Opolu, bo uciekł mi ostatni pociąg. Byłem kompletnie załamany. I jak po egzaminach do szkoły we Wrocławiu zobaczyłem listę osób przyjętych, a na niej swoje nazwisko, to wysłałem w kierunku Pana Arkadiusza z Teatru im. Kochanowskiego w Opolu gest Kozakiewicza. I tak się zaczęła moja przygoda z aktorstwem i również ciężka praca. Przez dwa lata wszystkie szeleszczące spółgłoski musiałem na nowo znaleźć w swoim aparacie mowy. Należą się wielkie podziękowania Pani Mieczysławie Walczak, bo to ona nauczyła mnie mówić na nowo.

Wujem Małpa: Jak Pan ocenia dzisiejszą kondycję polskiego filmu, abstrahując od modnego ostatnio podziału „tandetne kino komediowe - ambitne kino fabularne"

Arkadiusz Jakubik: Ja zawsze powtarzam, że w polskim kinie dzieje się bardzo dobrze. I tu duża zasługa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, bo to dzięki niemu kręci się dużo filmów. Pamiętam, że w roku 2004 r., kiedy premierę miało „Wesele" Smarzowskiego podczas rozdania nagród „Orły" Robert Gliński wyszedł na scenę i powiedział: Szanowni Państwo życzę sobie i Wam aby w tym kraju rocznie powstawało więcej filmów, niż jest kategorii na naszej uroczystości. Faktycznie wtedy „Orły" miały czternaście kategorii, a filmów powstało dwanaście.

Kiedyś filmów robiło się zdecydowanie mniej. Minęło kilka lat i te produkcje ruszyły. Jak naliczyłem, w tym roku do „Orłów" zostało zgłoszonych czterdzieści filmów. Statystycznie jest o wiele większa szansa że z pośród tych czterdziestu filmów powstanie przynajmniej kilka dobrych, o ile nie wybitnych.

A wracając do kina artystycznego i mainstreamowego – Wojtek Smarzowski zawsze robił filmy anarchistyczne, stojące przeciwko mainstreamowi, kinu popularnemu i nagle na naszych oczach kino Smarzowskiego staje się kinem mainstreamowym. Znajdują się producenci, sponsorzy i dystrybutorzy, którzy wierzą, że takie filmy warto zareklamować. Jesteśmy bombardowani billboardami „Drogówki". Jak zobaczyłem na bankomacie reklamę tego filmu, pomyślałem, że to już chyba przesada. Dystrybutor przygotował potężną i skuteczną kampanię reklamową. Nie wiem, czy to oficjalne dane, ale chyba 180 tysięcy widzów zobaczyło film w weekend otwarcia. To rewelacyjny wynik. Nagle jesteśmy świadkami czegoś takiego, że kino autorskie staje się kinem popularnym.

 

„Nie rób scen" to cykl rozmów z twórcami polskiego kina. Program poprowadziły Edyta Borkowska (Serwis Kulturalny rp.pl) i Aleksandra Różdżyńska (Serwis Pierwsze Ujęcie PISF). Na stronie wydarzenia na Facebooku zbieraliśmy pytania do naszego gościa. Poniżej znajduje się zapis pierwszej części audycji.

Dla tych, którzy nie mieli okazji posłuchać całości, załączamy materiał filmowy

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla