To spore osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że do pierwszego kontaktu z używką dochodzi już w dzieciństwie. Wpływ środowiska też robi swoje. Ludzie bezwstydnie obnoszą się z zakurzonymi powieściami w metrze, tramwaju, autobusie. Witryny księgarni epatują kolorowymi krzykliwymi okładkami. W każdej dzielnicy można spotkać bibliotekę publiczną, dostarczającą papierowej trucizny za darmo.
Daleko nam wciąż do starych japońskich rozwiązań, kiedy to damy dworu musiały ukrywać książki w szufladach drewnianego podgłówka. Czytanie to choroba społeczna, a zatem i społeczna odpowiedzialność. Jak mawiała George Eliot: „Społeczeństwo w wielu przypadkach ponosi winę, i to ono musi odpowiadać za wiele szkodliwych dla zdrowia wyborów, od złych marynat do złej poezji". Dlatego żądamy od państwa zdecydowanej reakcji. Zakaz czytania na przystankach to na razie pieśń przyszłości. Ale akcyza na książki i duże ostrzeżenia na okładkach są już w zasięgu ręki.