Opera „Qudsja Zaher" powstała specjalnie z myślą o pani. I długo czekała na premierę.
Olga Pasiecznik: Z Pawłem Szymańskim znamy się od lat, ale pierwsze spotkanie dotyczące „Qudsji Zaher" wyjątkowo utkwiło mi w pamięci. Może z powodu okoliczności? To był McDonald's, miejsce mało inspirujące dla opery. Paweł już wtedy miał wszystko w głowie. Wiedział nawet, w jakich miejscach będą się pojawiały poszczególne składy instrumentalne. Od tamtego czasu minęło wiele lat, dobrze pamiętam, że na świecie nie było wówczas jeszcze mojego syna, dziś 9-letniego. Termin premiery był przekładany i ostatecznie z pierwotnego planu wystawienia pozostałam ja i dyrygent Wojciech Michniewski. Pewnie więc ostateczna koncepcja sporo różni się od pierwotnej. Tamta miała być statyczna, niemal koncertowa. Obecna - przede wszystkim - teatralna.
Libretto nie jest łatwe...
Rzeczywiście. Ale autorowi nie szło o łatwą i przyjemną operę. Wynika to z partytury i sposobu jej konstrukcji stawiającego wysokie wymagania wykonawcom, ale także słuchaczom. Zadaje istotne pytania: o wartości, sens ludzkiego losu, przeznaczenia, fatum, wiary.
To będzie premiera - nie tylko pani w roli Qudsji, ale utworu i spektaklu. Oznacza to chyba trudniejsze niż zazwyczaj wyzwanie.