Dwa lata temu był najgorętszym debiutantem na scenie muzycznej alternatywy i elektroniki. Zanim wydał pierwszy długogrający album, publikował single (m.in. „Klavierwerke" i „CMYK" z 2010 r.), dzięki którym zawładnął muzycznymi blogami. Stał się jednym z bardziej elektryzujących młodych artystów – nadzieją muzyki klubowej spod znaku brytyjskiego dubstepu.
Po wydaniu debiutanckiego albumu zatytułowanego po prostu „James Blake" zdobył również serca nastolatków. Było to widać na festiwalu Opener w 2011 r., gdzie tłumy młodzieży zasłuchane w jego śpiew w nabożnym skupieniu wpatrywały się w młodego muzyka. To wszystko zbliżyło go do muzycznego środka i wzbudziło zainteresowanie mediów. Zrealizował marzenie niejednego ambitnego artysty: być cenionym przez krytyków wpływowego Pitchforka i jednocześnie niczym popowa gwiazda mieć rzesze młodych fanów.
Bogatszy o doświadczenie i kredyt zaufania po świetnie przyjętym debiucie wraca po dwóch latach z albumem „Overgrown". Głos 24-latka zasługuje na osobne omówienie. Już w otwierającym utworze słychać, że słowa nie są tu najważniejsze, bo w samym brzmieniu czuć wrażliwość Blake'a. Zderza soulową emocjonalność i wyspiarski chłód. Barwa głosu budzi skojarzenia z Antonym Hegartym czy neosoulowym Jamie Woonem.
Po tak udanym debiucie nie dziwi współpraca z najlepszymi. Spotkanie z Brianem Eno zaowocowało jednym z najbardziej żywiołowych utworów na płycie – „Digital Lion". Zaczyna się leniwie, by zaskoczyć dalszym rozwojem wypadków. Przechodzi niepostrzeżenie w elektroniczny trans wypełniony szmerami, pulsującym beatem i łamanym rytmem perkusji.
Współpraca z Eno nie jest takim zaskoczeniem jak gościnny występ w „Take A Fall For Me" rapera RZA, niegdyś członka nowojorskiego składu Wu-Tang Clan. Z tego połączenia wyszedł bardzo dobry utwór, choć pomysł z pozoru wydawał się karkołomny.