Spodziewała się pani tak wielu zgłoszeń do tegorocznego konkursu?
Beata Klatka:
Liczyłam na duże zainteresowanie, choć były momenty, kiedy wszyscy w biurze żyliśmy w niepewności. Czas mijał, a lawina chętnych nie napływała, mimo że rozesłaliśmy materiały do teatrów i uczelni na całym świecie. Przy dzisiejszym szumie informacyjnym nie wiadomo jednak, co przebije się do zainteresowanych, a co zaginie między mailowymi spamami. A potem okazało się, że połowa zgłoszeń napłynęła niemal ostatniego dnia. Uświadomiłam sobie wówczas, że skoro ja i tyle znanych mi osób wysyła coroczne zeznanie podatkowe dopiero 30 kwietnia, to może w naturze człowieka leży odkładanie decyzji do samego końca.
Co było najistotniejsze w korespondencji z kandydatami?
Staraliśmy się zapewnić im wszechstronną pomoc w otrzymaniu materiałów muzycznych. Nasz konkurs różni się od innych tym, że nie wystarczy nauczyć się sześciu arii, z którymi można zaistnieć w tego typu wydarzeniach tu wymagane jest zaśpiewanie trzech utworów polskich: jednej arii z polskiej opery oraz dwóch polskich pieśni, w tym jednej pieśni Stanisława Moniuszki. Dla zagranicznych uczestników są to zazwyczaj utwory kompletnie nieznane, a jeśli nawet coś o nich wiedzą, nie mają pojęcia, że część ma tłumaczenia tekstów, nie trzeba więc uczyć się śpiewania po polsku. Takie a nie inne założenia repertuarowe wynikają z koncepcji twórcy konkursu – pani Marii Fołtyn – niestrudzonej propagatorki twórczości Stanisława Moniuszki i muzyki polskiej.