Amerykański pianista przez całe lato kursuje pomiędzy Nowym Jorkiem, a Europą występując na festiwalach we Włoszech, Francji i Niemczech. Pod koniec lipca wykonywał muzykę Władysława Szpilmana na Tzadik Poznań Festival, a w niedzielę zakończył 34. Jazzfestival Saalfelden projektem The Uri Caine Ensemble Plays Gershwin. Na scenę wyszedł dziarskim krokiem i od razu zaczął preparować dźwięki fortepianu uderzając struny pod klapą i miksować te dźwięki z tradycyjnymi akordami prawej ręki. W tym czasie swoje miejsca zajęli: skrzypaczka Joyce Hammann, trębacz Ralph Alessi, saksofonista Chris Speed, kontrabasista Mark Helias i perkusista Jim Black.
Dopiero kiedy Chris Speed zagrał na klarnecie słynny motyw z „Błękitnej rapsodii", okazało się, że pierwsze takty występu to efekt dekompozycji oryginalnego dzieła, zabiegu stosowanego przez Caine'a wcześniej w interpretowaniu kompozycji Mahlera, Beethovena, Bacha czy Mozarta. Jak zawsze amerykański pianista zrobił to w szalonym stylu, z pozoru nieco chaotycznie, pozostawiając muzykom i sobie spory margines swobody. „Błękitna rapsodia" Geshwina/Caine'a zaciekawiła publiczność tak bardzo, że nikt nawet się nie poruszył, a kiedy muzycy dotarli do finału znacznie szybciej, niż wynikałoby to z oryginalnej partytury, rozległy się owacje.
Uri Caine zaprosił wtedy na scenie parę wokalistów: Barbarę Walker i Theo Bleckmanna i zaczęła się druga część koncertu - wieczór standardów George'a i Iry Gershwinów. Podczas gdy Bleckmann podchodził do tekstu dość swobodnie śpiewając przede wszystkim scatem, to Barbara Walker dała się poznać w roli klasycznej śpiewaczki musicalowej. Jej mocny, krystalicznie czysty głos i perfekcyjna artykulacja sprawiły przyjemność każdemu miłośnikowi wokalistyki, ie tylko jazzowej. Standardy „Take That Away From Me" czy „Someone To Watch Over Me" przeszły caine'owską ewolucję w warstwie muzycznej, ale w wokalnej pozostawały w epoce swingu. Warto polecić ten projekt polskim festiwalom jazzowym.
Kontrowersje wywołała natomiast suita gitarzysty Brandona Rossa „Blazing Beauty". Chociaż dobrał sobie świetnych muzyków: trębacza Rona Milesa, basistę Stomu Takeishi i młodego energicznego perkusistę Tyshawna Soreya, to pogubił się w harmonicznych zawiłościach. Jedyną kotwicą był folkowy standard, a poza nim wyobraźnia muzyków szybowała gdzieś pod szczytami Alp, które widać było z tarasu Centrum Kongresowego Saalfelden, gdzie była główna scena. Warto przy okazji pochwalić akustyków na nagłośnienie koncertów, jedno z najlepszych, jakie słyszałem na europejskich festiwalach. Inżynierom dźwięku dziękowali także sami artyści.
Festiwal jazzowy odbywa się w Saalfelden od 34 lat i ma już wyrobioną renomę wśród jazzmanów. W Europie niewiele jjest takich imprez. Jak mówili jazzfani, którzy przybyli z Niemiec, ich festiwal w Moers stracił już awangardowy impet. Norwegowie mają swój festiwal ambitnych premier w Voss. A który festiwal zyska takie miano w Polsce?