Urszula Dudziak o nowej płycie Wszystko gra

O nowej płycie „Wszystko gra”, podboju Ameryki i optymizmie mówiła Urszula Dudziak w rozmowie z Jackiem Cieślakiem

Aktualizacja: 14.09.2013 10:21 Publikacja: 14.09.2013 08:42

Urszula Dudziak to jedna z najważniejszych postaci polskiego jazzu. Wraz z Michałem Urbaniakiem prze

Urszula Dudziak to jedna z najważniejszych postaci polskiego jazzu. Wraz z Michałem Urbaniakiem przebojem podbiła światową scenę. Śpiewała u boku Krzysztofa Komedy i Adama Makowicza w najbardziej prestiżowych salach koncertowych. Popularność zapewnił jej hit „Papaya”

Foto: Kayax

Album „Wszystko gra” i najnowsze piosenki to kolejny dowód na pani bezgraniczny optymizm. Proszę doradzić popadającym często w pesymizm Polakom, skąd go brać?

Urszula Dudziak:

Wiele zawdzięczam rodzicom, którzy przez 52 lata byli szczęśliwym małżeństwem, tworzącym kochającą się i szanującą rodzinę. To jest podstawa. Rodzice zawsze mówili do siebie czule, per gołąbeczku. Gdy tatuś wychodził do pracy lub wracał, całował mamę w policzek i rękę. Przystojny i szarmancki, był duszą towarzystwa. Bardzo się podobał kobietom, ale moja mama nie była zazdrosna, tylko dumna, że ma tak wspaniałego męża. Chodziłam też do świetnej szkoły, ze znakomitymi profesorami i kolegami. Uzbrojona w ten sposób, nawet gdy spotykały mnie różne przykrości, mam wiarę, energię i siłę, by mierzyć się z przeciwnościami losu.

A gdy się zdarzają, co pani wtedy myśli?

Nigdy nie rozpaczam, tylko szukam pozytywnego rozwiązania. Optymizm to najlepszy sposób na szczęśliwe życie. To nie znaczy, że nie zauważam ciemniejszych barw świata. Mówiąc obrazowo – wolę myśleć: szklanka jest do połowy pełna, a nie do połowy pusta. A kiedy już wybieram dobrą drogę, pilnuję się, by nie zboczyć z raz obranego kursu. Mam dewizę, którą zapisałam na kartce wywieszonej w nowojorskim mieszkaniu: rośnie tylko ten kwiat, który pielęgnujemy. Pozytywna autosugestia jest niezwykle ważna dla całego organizmu. Mnie udaje się wszystko, bo wierzę w to, co robię. Nauczyłam się tego również w Ameryce. Była dla mnie wielką lekcją optymizmu.

Są chyba co najmniej dwie Ameryki, ta z hollywoodzkim uśmiechem i druga, podszyta niespełnieniem, jakie znamy choćby ze sztuk i filmów Tennessee Williamsa?

Mogę mówić tylko o własnych doświadczeniach. Kiedy z Michałem Urbaniakiem wylądowałam w Ameryce, nie musieliśmy liczyć tylko na własne siły i uczyć się na własnych błędach, ponieważ spotkaliśmy się z ogromną życzliwością i pomocą amerykańskich muzyków. Chick Corea doradził nam, z jakimi wydawcami, prawnikami, menedżerami współpracować, a których unikać jak ognia. Nawet gdy popełnialiśmy błędy, nie miały decydującego wpływu na naszą karierę. Do dziś, gdy spotykamy Johna McLaughlina, Herbiego Hanckocka, Bobby’ego McFerrina, Chicka Coreę czy Wayne’a Shortera, mamy poczucie, że tworzymy rodzinę. To są nasi bracia. Poczucie wspólnoty bierze się stąd, że razem z Weather Report i Milesem Davisem tworzyliśmy w latach 70. fussion jazz.

W gierkowskiej dekadzie, gdy wylądowała pani w Stanach Zjednoczonych, duża część polskiego społeczeństwa mogła znać ją tylko przez pryzmat ludycznej komedii „Kochaj albo rzuć”. A pani czego się spodziewała?

Moja wiedza na temat Ameryki ograniczała się do tego, co mówił mi Michał Urbaniak, który znał ją z wyjazdu stypendialnego, gdy pierwszy raz widział Coltrane’a, Rollinsa, Davisa i był w Białym Domu. Michał powiedział mi, że jedziemy tylko na parę miesięcy – zbadać rynek. I ja mu uwierzyłam!

Strach zapytać, co się działo później?

Nie mogłam się w Ameryce odnaleźć. Przerażały mnie tłumy, wieżowce. Wszystko. Rozchorowałam się. Miałam do Michała pretensje. Ciężkie miał wtedy ze mną życie. Chciałam wracać do Zielonej Góry. Do mamy. Na szczęście to minęło.

Czyżby wzięła górę pani skłonność do ryzyka i wielkich emocji?

To prawda – jestem hazardzistką. Na szczęście opanowaną i rozsądną. Pamiętam koncert w Monachium w latach 80. Poszłam na całego. Śpiewałam jak nigdy. Dałam takiego czadu, że aż się wystraszyłam. Zdałam sobie sprawę, że gdybym tak zaczęła śpiewać, wytrzymałabym podobne napięcie może kilka miesięcy. Potem byłby koniec i tęsknota do wielkich przeżyć, przez którą artyści wpadają w narkotyki. Na szczęście nie potrzebuję jednak żadnych używek.

Całkiem spokojnie pije sobie pani herbatkę imbirową.

A tak. I tylko ruletka zmienia mnie nie do poznania, więc muszę na nią uważać. Zwłaszcza po tym, jak w latach 60. przegrałam mnóstwo pieniędzy.

Kiedy pani zauważyła upodobanie do gry?

Jak grałam w pchełki! Widziałam, że inne dzieci grają spokojnie, a ja czułam adrenalinę i musiałam zrobić wszystko, żeby wygrać.

Jaki był bilans?

Jak wygrywałam, to pamiętałam, a gdy przegrywałam – nie pamiętałam. Mam też wrażenie, że potrafię magicznie oddziaływać na ruletkę, co łączy się z moją niesamowitą intuicją. Mówiąc wprost: kieruję kulką oczami!

Nie ona panią, tylko pani nią?

Ależ oczywiście! Przecież jestem mistrzynią świata! A mówiąc serio: w średniowieczu spłonęłabym na stosie.

A teraz zadowala się pani aromatem spalonej ropy, bo często bywa na meczach żużlowego Falubazu w Zielonej Górze. Może to jakaś zastępcza forma hazardu?

Może? Właśnie wróciłam z Zielonej Góry. Już mamy srebro, a zostały jeszcze dwa mecze. Żużel kręci mnie od dziecka, ponieważ mój tatuś był sędzią żużlowym. Często jechałam z nim na zawody. Gdy miałem 13 lat, spotkałam tam pierwszą moją miłość. Był nim niejaki pan Ptaszek. Imienia nie pamiętam. Nawet nigdy z nim nie rozmawiałam. Tatuś chciał mnie z nim poznać, ale się zawstydziłam.

Jak doszła pani do niepowtarzalnej formy śpiewania?

Zaczęłam śpiewać, mając 14 lat. Moją guru była Ella Fitzgerald, używająca głosu jak instrumentu. Kiedy usłyszałam jej płytę „Ella In Berlin” z 1955 r., na której w jednym utworze potrafiła zaśpiewać 20 chorusów, improwizując jak saksofonista – najpierw złapałam się za głowę, a potem uczyłam się śpiewać jak ona. Śpiewałyśmy razem. Ona z płyty, a ja z nią. Potem była fascynacja Billie Holiday i Dianą Washington, aż uznałam, że nie chcę nikogo kopiować, bo mnie to nudzi. Poszłam na studia językowe. Długo jednak nie wytrzymałam i wróciłam do muzyki. W 1970 r. z Michałem Urbaniakiem zaczęliśmy wyjeżdżać do Niemiec. Michał myszkował po sklepach muzycznych i próbował przetwarzać dźwięk skrzypiec, montując do nich gitarowe przystawki. Pewnego dnia podłączyłam do nich mikrofon. Stało się! Oszalałam z zachwytu! Usłyszałam dźwięki, które otworzyły przede mną niebo moich nowych możliwości. A, czasami nawet metafizycznych doznań.

Jak zareagowali na to hotelowi goście?

Nie pamiętam. Ale całkiem niedawno, i niepóźno całkiem, ćwiczyłam w warszawskim mieszkaniu o 22.20. Czekałam na córkę, a przyszła do mnie policja. Nie chcieli mnie pouczyć. Od razu dali mandat za 500 zł.

Pewnie za recydywę w przekraczaniu dozwolonej prędkości dźwięku.

Ale mam też z tego powodu inne przyjemności. Od kilku lat podziwiam młodą wokalistkę, basistkę, profesorkę Berklee College of Music – Esperanzę Spalding. Śpiewała na inaugurację prezydentury Obamy i gdy odbierał Pokojową Nagrodę Nobla. A tu nagle dostaję od niej e-maila z pytaniem, gdzie jestem, gdzie ma przyjechać, żeby brać lekcję, bo jestem jej gwiazdą przewodnią i wiele mi zawdzięcza. Miło mi było! Innym razem pisze do mnie DJ Vadim związany z Ninja Tunes – że mnie kocha, że chce ze mną nagrywać. Wylądowałam na Heathrow, macha do mnie facet w porwanej koszuli, podjeżdża zdezelowanym samochodem. Ja się pytam: „Jedziemy do DJ Vadima? ”, „Ja jestem DJ Vadim”. W willi miał wszystkie moje i Michała płyty.

A czy decydując się na wokalizy i śpiewanie skatem, ominęła pani również, kłopotliwą dla wielu polskich wykonawców, sprawę akcentu?

Oczywiście! Miałam w repertuarze standardy, ale tak się pięknie wszystko złożyło, że najważniejszych wokalnych wypowiedzi dokonałam, od początku do końca, w moim indywidualnym języku. Tylko Filipińczycy uważają, że śpiewam „Papayę” po polsku.

Była pani związana z Jerzym Kosińskim. Proszę powiedzieć – miał ghostwritrerów i pomocnych mu tłumaczy?

Byłam przy nim, kiedy pisał swoją ostatnią książkę „Pustelnik z 69 ulicy”. Koncepcji i domysłów na temat początków Jurka jest wiele. Myślę, że dawał sobie szansę i wierzył w to, co mówił. Ale to temat na osobną książkę. Muszę ją napisać.

Co Polacy powinni sobie wziąć do serca, żeby lepiej nam się żyło?

Chcemy dojść do wszystkiego sami, bo nie umiemy lub nie chcemy uczyć się od najlepszych. I popełniamy niepotrzebne błędy. A wystarczy zapytać tych, co wiedzą. Kto pyta, nie błądzi.

To zapytam panią jeszcze o kompozytora najnowszego albumu „Wszystko gra” Jana Smoczyńskiego.

To kierownik mojego zespołu, aranżer, producent. Najpierw graliśmy razem wiele utworów Michała Urbaniaka, bo dobrze się w nich czułam. Trochę wychowałam Janka. Wie, co mi duszy w gra. Jestem człowiekiem, na którym mogę polegać. Tak jak na moim zespole. Razem nie zbłądzimy. Wszystko gra!

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Co nowego w kinach?
Kultura
Polsko-brytyjski sezon kulturalny. Szereg wydarzeń w obu krajach
Kultura
Maciej Wróbel nowym wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego
Kultura
Paszporty „Polityki”: Marek Koterski, ukarana hafciarka i demaskatorzy rosyjskich agentów
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Kultura
Zalana Łempicka w Muzeum Narodowym w Krakowie i wiele skarg pracowników na dyrektora
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego