Album „Wszystko gra” i najnowsze piosenki to kolejny dowód na pani bezgraniczny optymizm. Proszę doradzić popadającym często w pesymizm Polakom, skąd go brać?
Urszula Dudziak:
Wiele zawdzięczam rodzicom, którzy przez 52 lata byli szczęśliwym małżeństwem, tworzącym kochającą się i szanującą rodzinę. To jest podstawa. Rodzice zawsze mówili do siebie czule, per gołąbeczku. Gdy tatuś wychodził do pracy lub wracał, całował mamę w policzek i rękę. Przystojny i szarmancki, był duszą towarzystwa. Bardzo się podobał kobietom, ale moja mama nie była zazdrosna, tylko dumna, że ma tak wspaniałego męża. Chodziłam też do świetnej szkoły, ze znakomitymi profesorami i kolegami. Uzbrojona w ten sposób, nawet gdy spotykały mnie różne przykrości, mam wiarę, energię i siłę, by mierzyć się z przeciwnościami losu.
A gdy się zdarzają, co pani wtedy myśli?
Nigdy nie rozpaczam, tylko szukam pozytywnego rozwiązania. Optymizm to najlepszy sposób na szczęśliwe życie. To nie znaczy, że nie zauważam ciemniejszych barw świata. Mówiąc obrazowo – wolę myśleć: szklanka jest do połowy pełna, a nie do połowy pusta. A kiedy już wybieram dobrą drogę, pilnuję się, by nie zboczyć z raz obranego kursu. Mam dewizę, którą zapisałam na kartce wywieszonej w nowojorskim mieszkaniu: rośnie tylko ten kwiat, który pielęgnujemy. Pozytywna autosugestia jest niezwykle ważna dla całego organizmu. Mnie udaje się wszystko, bo wierzę w to, co robię. Nauczyłam się tego również w Ameryce. Była dla mnie wielką lekcją optymizmu.