W wagnerowskim przedstawieniu Teatru Wielkiego w Poznaniu kielich, do którego spłynęła krew Chrystusa na krzyżu, na scenie w ogóle się nie pojawia. Gdy rycerze chroniący relikwii rozpoczynają swe misterium, tajemniczym blaskiem rozświetla się jedynie pusty stół. Zresztą gdzie ci rycerze Graala, to raczej robotnicy dnia dzisiejszego, zmęczeni codziennym trudem. Czy ktoś taki godzien jest poznania boskości?
Zobacz galerię zdjęć
Ostatni dramat Richarda Wagnera powierzono duńskiej grupie Hotel Pro Forma (znanej także i u nas z awangardowych działań z pogranicza teatru i instalacji wizualnych). Jej przedstawiciele na czele z reżyserką Kirsten Dehlholm przyznali wszakże przed premierą, że w operze dotąd nie pracowali. A kiedy zaczęli słuchać „Parsifala”, ich pierwszą reakcją było zdumienie, że Wagner skomponował niemal pięć godzin muzyki.
Do pracy zabrali się w sposób typowy dla nowej generacji twórców teatralnych. Zamiast zagłębić się w dzieło, w którym każda postać i rekwizyt, ba, wszystkie działania bohaterów mają znaczenie symboliczne, zaszyfrowali „Parsifala” własnym systemem kodów. W Poznaniu widz ma zatem do wyboru albo starać się dotrzeć do istoty misterium Wagnera, albo zastanawiać się, po co realizatorzy wprowadzają język migowy, świecący meteoryt czy wielkopiątkowy tłum na huśtawkach.
Duńskim artystom nie sposób odmówić wyobraźni plastycznej i estetycznego smaku. Niektóre sceniczne obrazy są wizualnie atrakcyjne i plastycznie czyste. A jednak „Parsifal” wymknął im się z rąk. Nie powstała inscenizacja oddająca to, co Richard Wagner przekazał w swym artystycznym testamencie, ani też pogłębiona jego współczesna interpretacja.