Pierwszym sukcesem tego przedsięwzięcia był komplet na zbudowanej na placu Defilad widowni. Pięć tysięcy ludzi postanowiło obejrzeć, a przede wszystkim wysłuchać „Madamy Butterfly” w tak nietypowych warunkach.
W tym momencie wszakże pojawił się pierwszy problem: wprowadzenie tylu widzów na wykupione przez nich miejsca okazało się zadaniem znacznie trudniejszym niż zakładano przy skąpej liczbie wejść, słabej informacji i niespiesznej obsłudze. Musiały minąć nieprzewidziane trzy kwadranse, niż wszyscy usiedli tam, gdzie powinni.
Problem drugi: nagłośnienie. To jedna z najtrudniejszych łamigłówek do rozwiązania przy tego typu widowiskach plenerowych i często wymaga ona kilkuletnich prób dokonywanych w trakcie kolejnych inscenizacji.
Przed organizatorem, Teatrem Studio także jeszcze droga daleko: o ile glosy wysokie brzmiały z głośników w miarę naturalnie, to niskie, w dolnych rejestrach były spłaszczone i jednowymiarowe. Śpiew docierał z wyraźną szkodą dla orkiestry, proporcje brzmień zostały bowiem zachwiane, a efekt pracy dyrygenta Marcello Mortadellego – właściwie trudny do ocenienia.
Nie udało się też pozbyć wielkomiejskiego hałasu. O ile, monumentalna bryła Pałacu Kultury stworzyła ciekawą scenerię dla podniosłego widowiska, o tyle odgłosy muzyki techno wdzierające się z oddali w dzieło Pucciniego nie stały się ciekawym dodatkiem. Trudno bowiem uznać, że natrętny rytm podkreślał narastający dramat prowadzący do finałowej tragedii bohaterki „Madamy Butterfly”.