Joni Mitchell wielokrotnie podkreślała, że nie ma już siły zmagać się z komercyjnym show-biznesem. Choć nigdy nie podała tego jako powód wycofania się, można się domyślać, że po czterdziestu latach tworzenia znaczących dzieł, zapragnęła poświęcić się malarstwu. Najpierw z upodobaniem ilustrowała swoje albumy, potem przygotowywała całe wystawy swoich dzieł. Do tego można dodać problemy zdrowotne, w tym objawy rzadkiego „syndromu Morgellonów".
Roberta Joan Anderson (nazwisko Mitchell ma po mężu) urodziła się w Kanadzie 7 listopada 1943 r. Po stronie matki ma korzenie szkockie i irlandzkie, po stronie ojca norweskie i lapońskie. Joni wspominała, że tak jak w innych domach czytało się Biblię, jej matka czytała jej Szekspira. Od najmłodszych lat przejawiała talent malarski, a od siódmego roku życia uczyła się grać na fortepianie. Był to klasyczny repertuar: Chopin, Beethoven, Debussy, Ravel, Strawiński. Jednak jej nauczyciel zauważył, że ma tendencję do grania własnych nut ze słuchu.
W 1951 r. padła ofiarą ostatniej epidemii polio w Kanadzie przed wynalezieniem szczepionki. Walcząc z chorobą w szpitalu zaczęła śpiewać i to dość głośno, by ćwiczyć płuca.
Nauczyciel sztuki miał powiedzieć jej kiedyś: „Kto potrafi malować pędzlem, ten może też malować słowami". Ta sentencja zapadła jej głęboko w pamięci. Matka kupiła jej ukulele, za którym to instrumentem nie przepadała, ale opanowała sztukę gry w folkowym stylu. Sama nauczyła się grać na gitarze słuchając instruktażowej płyty Pete'a Seegera i ćwicząc z poświęceniem. Uwielbiała rock and rolla. Zaczęła też pisać wiersze.
Na początku lat 60. występowała w klubach i kafejkach Calgary, Toronto i Ontario. Pierwszy płatny występ dała w Saskatoon 31 października 1962 r. Pięć lat później podpisała kontrakt nagraniowy z wytwórnią Reprise i w 1968 r. ukazał się debiutancki album „Joni Mitchell". Śpiewała początkowo folkowe ballady w stylu Boba Dylana. Już druga płyta „Clouds" osiągnęła status „złotej" w USA. Kolejne „Ladies of the Canyon" i „Blue" pokryły się platyną, ale głośno zaczęło się o niej mówić dopiero, kiedy ukazał się album "Court and Spark" nagrodzony podwójną „platyną". Przełomowa w jej stylu okazała się „Hejira" (1976 r.) nagrana z udziałem genialnego, młodego basisty Jaco Pastoriousa. Od tamtej pory Mitchell stale współpracowała z jazzmanami.
Kiedy legendarny basista i kompozytor Charles Mingus usłyszał jej kolejną, koncertową płytę „Don Juan's Recless Daughter", na której wystąpił Pastorius, perkusista Don Alias i saksofonista Wayne Shorter (obaj z grupy Weather Report), zaproponował jej współpracę przy musicalu „Four Quartets" wg T.S. Eliota. To spotkanie okazało się kolejnym artystycznym przełomem w jej karierze. Już po śmierci basisty ukazał się album „Mingus" (1979 r.) zawierający piosenki z jego muzyką oraz inspirowane jego kompozycjami m.in. słynną „God Must Be A Boogie Man". Na fortepianie zagrał tu Herbie Hancock, na saksofonie ponownie Wayne Shorter i na basie Jaco Pastorius. Była to najbardziej jazzowa płyta w karierze Joni Mitchell. Na koncertowym albumie „Shadows and Lights" zagrali: gitarzysta Pat Metheny, saksofonista Michael Brecker, pianista Lyle Mays i Pastorius. Chociaż miłośnicy jazzu stylu byli wniebowzięci, sprzedaż płyt artystki spadała. Wartość artystyczna nagrań nie po raz pierwszy rozmijała się z popularnością.