Dla poznaniaków, którzy wolą „Traviaty" i „Toski", wyjście poza utarty schemat to zbyt duże wyzwanie. Dyrekcja Teatru Wielkiego narzeka, że bilety na „Portret" sprzedają się kiepsko. A przecież powstało chyba najważniejsze w ciągu ostatniej dekady przedstawienie na tej scenie.
Wszystko jest tu ważne: kompozytor i muzyka, reżyser i inscenizacja, soliści i orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu, na którą przez ostatnie lata często narzekano. Tym razem pod batutą Tadeusza Kozłowskiego zaskakuje poziomem gry.
Każdy element „Portretu" zasługuje na odrębne potraktowanie. Kompozytor Mieczysław Weinberg (lub Wajnberg, bo różnie jest pisane jego nazwisko) to warszawiak i Żyd, który przed Holokaustem schronił się w Związku Sowieckim, gdzie zresztą sporo wycierpiał z racji pochodzenia. Weinberg do końca życia czuł się też Polakiem, ale my o nim zapomnieliśmy, jego muzyka przychodzi teraz z Zachodu, gdzie staje się modna.
My często lubimy wytykać mu wzorowanie się na Szostakowiczu. Trzeba posłuchać „Portretu", by zrozumieć, że był wybitnym kompozytorem. Partytura skrzy się bogactwem pomysłów oraz mistrzowską orkiestracją, w tej ostatniej umiejętności rzeczywiście dorównuje Szostakowiczowi. Reszta jest jego własna, a orkiestra, której każdy instrument został ciekawie wykorzystany, pełni rolę narratora, prowadzącego i komentującego akcję.