Zanim w Krakowie rozpoczęła się we wtorek premiera odkurzonej po ponad 150 latach opery Oskara Kolberga, na scenie pojawił się rzeszowski zespół Vox Angeli. Kultywuje tradycję ludowego muzykowania w archaicznej formie – na starych instrumentach i śpiewanie tzw. białym głosem.
Ten występ miał nie tylko urozmaicić premierowy wieczór. To raczej przypomnienie, że gdyby nie Oskar Kolberg, nic z tej tradycji nie zachowałoby się do naszych czasów. To on wędrował w XIX stuleciu po polskich ziemiach, spisując wielozwrotkowe ballady i przyśpiewki taneczne.
Nim jednak Kolberg doszedł do wniosku, że folklor należy zachować w formie autentycznej, próbował ludowe pieśni „ucywilizować", by nadawały się do salonowego muzykowania. Albo starał się nadać tej muzyce artystyczny, jego zdaniem, kształt, czego dowodem opera „Król pasterzy". Jej libretto oparł na zwyczaju z Kujaw, w warstwie muzycznej przepełnił naszymi tanecznymi rytmami. W czasach zaboru kultywowanie folkloru było powinnością patriotyczną. W PRL dodano otoczkę ideologiczną i serwowano jak cepeliowską wycinankę lub towar eksportowy „Mazowsza" i „Śląska". Piękny był ten folklor, ale nie do końca prawdziwy. Widzimy to teraz, gdy powszechne stało się prezentowanie go w formie nieskażonej takim upiększeniem. I okazuje się, że jakże ciekawe jest brzmienie autentycznych instrumentów, jak wiele ekspresji można zawrzeć w niewyuczonym w akademiach śpiewaniu.
Co jednak zrobić z uładzonym „Królem pasterzy", przeznaczonym na operową scenę, na którą w XIX w. nie wpuszczano ludowych kapel? Realizatorzy krakowskiej premiery podjęli słuszną decyzję, że dziś nie należy z niego robić cepeliowskiego obrazka.