Stanisław Trzciński o polskim rynku muzycznym

To, co autentyczne w muzyce, skończyło się definitywnie około roku 1997, może 1999. I w Polsce, i na świecie. Być może to zjawisko jest jednak odwracalne. Nie przestaję w to wierzyć – pisze Stanisław Trzciński.

Aktualizacja: 29.12.2014 22:08 Publikacja: 29.12.2014 18:17

Stanisław Trzciński o polskim rynku muzycznym

Foto: Fotorzepa/Marek Dusza

Muzyczne podsumowania roku powstają głównie z potrzeby zdefiniowania tego, co zdaniem dziennikarzy dzieje się dookoła nich. Czytelnicy z kolei lubią takie roczne zestawienia. Traktują je niczym drogowskaz: tego warto posłuchać. Od co najmniej dekady takie artykuły są niemal identyczne.

Narzekamy w nich na zmieniający się przemysł fonograficzny, na inny rozkład akcentów w dystrybucji muzyki, wskazujemy na większe znaczenie nowych technologii, telefonii komórkowej czy na aplikacje streamingowe. Widzimy nowe szanse dla nowych artystów, ale i zagrożenia płynące z niemal darmowego korzystania z ich twórczości.

Ostatnio wskazujemy też luki w prawie, względnie krytykujemy albo tłumaczymy zmiany rozmaitych rozporządzeń, choćby w prawie autorskim. W Polsce doskonałymi tematami z tego zakresu są debata na temat nowej opłaty audiowizualnej, a także nadal powszechnie niezrozumiałe, bardzo oczywiste, rozszerzenie listy tzw. czystych nośników o te najnowsze elektroniczne do naliczania opłaty reprograficznej przeznaczonej dla twórców, których raczej w Polsce ubywa, a nie przybywa. Ale jednocześnie wymieniamy zwykle przy takiej okazji kilka znakomitych debiutów, kilka wyróżniających się albumów czy artystów – top 5 albo top 10 kończącego się roku. Pokazujemy te najbardziej żywe i dobrze odbierane przez publiczność zjawiska koncertowe czy festiwalowe. Wspominamy o laureatach rozmaitych nagród oraz wpadkach roku gwiazdorów. Od czasu do czasu pokazujemy liczby, odsłaniamy kulisy mechanizmów show-biznesu. Opisujemy oddzielnie rynek polski i zagraniczny. Wszystko to ma uzasadnienie, mnie już jednak nie wystarcza. Jako osoba, która chłonie muzykę od dziecka, a od 20 lat poświęca jej każdy dzień życia, czuję rosnący z roku na rok niedosyt. Można w pewnym uproszczeniu podsumować to tak, że jestem w tym swoim odczuciu niedosytu dotyczącym kondycji muzyki umiarkowanym pesymistą.

Umiarkowanym, bo ten rynek mimo wszystko nie radzi sobie najgorzej. Ludzie nadal kochają muzykę i uwielbiają dobre koncerty. Budzą się też do życia nowe pokolenia twórców myślących bez zahamowań i barier. Wolny rynek powoli, ale jednak kształtuje nowy krajobraz po bitwie. Przetrwali najwytrwalsi, a do gry włączają się ci, dla których to co dzisiaj, jest zwyczajnie normą.

Jestem jednak pesymistą, bo należę do pokolenia ludzi ceniących jakość, także w muzyce. My mieliśmy okazję bywać na kultowych już dzisiaj koncertach artystów legendarnych i ponadczasowych, czy to rockowych, czy jazzowych, czy klasycznych, czy soulowych, czy jakichkolwiek bądź. Katowaliśmy rok, dwa albo pięć te same płyty, będące zresztą do dzisiaj inspiracją dla młodych. Wzruszenia przy naprawdę dobrych piosenkach płynęły z nieziemsko pięknych melodii i poruszających tekstów, po prostu poezji, kiedy porównać to do dzisiejszych standardów.

Niby każde pokolenie, kończąc 40 lat, mówi to samo. Ale według mojej subiektywnej opinii to, co autentyczne, skończyło się definitywnie około 1997, może 1999 roku. W Polsce i na świecie. Być może to zjawisko jest jednak odwracalne. Nie przestaję w to wierzyć.

Ważne pytania

Przy próbie napisania na koniec roku muzycznego podsumowania nurtują mnie więc nieco inne pytania. Nawet nie odpowiedzi, ale pytania właśnie.

Czy muzyka może mieć wpływ na kondycję intelektualną całych narodów? Skąd bierze się tak bardzo zauważalny szturm muzyki w reklamie i handlu? Kto kreuje tę komercyjną modę muzyczną, skoro w coraz mniejszym stopniu są to wielkie wytwórnie? Na ile silne są zjawiska niszowe i undergroundowe? Skąd ich kreatorzy czerpią dzisiaj środki do życia? Jakie są powody ewidentnego zaniżania poziomu artystycznego na rynku muzyki popularnej? Dlaczego jest coraz mniej wielkich autorytetów oraz idoli na skalę globalną, skąd bierze się swoista zmiana warty wśród autorów piosenek? Czy najzdolniejsze jednostki nadal pracują gdzie indziej, np. w reklamie i mediach, nie mogąc funkcjonować na należnym im wysokim poziomie finansowym w tej branży?

Dlaczego zamazują się podziały na poszczególne gatunki muzyczne? Czy wielki sukces finansowy telewizyjnych talent show muzycznych ma pozytywne skutki uboczne? Czy wyrównuje szanse ludzi znikąd albo umożliwia znalezienie sposobu na pokazywanie muzyki w telewizji?

Albo moje ulubione pytanie: Dlaczego wszechwładne badania słuchalności oraz oglądalności nie są w stanie w XXI wieku wskazać w naszym kraju odbiorców myślących i wrażliwych, klasy premium, albo znaczących ilościowo, choć bardziej zróżnicowanych odbiorców produktów niszowych z realną siła nabywczą? Czy nie jest tak, że kluczem jest problem z dotarciem do odbiorców naszych wartościowych projektów poprzez media, które choćbyśmy tego nie chcieli, nadal skupiają połowę budżetów marketingowych? Z badań, które decydują o wydatkach koncernów, nie widać tych bardziej wymagających odbiorców, których z kolei ewidentnie opisują inne badania. Czy polski rynek jest w tej mierze podobny do reszty świata? Warto stawiać takie pytania, a te wyżej wymienione zasługują na szczegółowe odpowiedzi. Nie jestem pewny, na ile ja zdołałbym na nie odpowiedzieć. Wiem jednak, że powinniśmy zacząć dyskusję na ten temat.

Weźmy na przykład edukację muzyczną. Porównajmy ją w Polsce i poza granicami. Czy istnieje u nas długofalowa strategia budowania społeczeństwa umuzykalnionego? Nie mam na myśli kuźni muzyków do orkiestr w filharmoniach, ale miejsc dających radość z grania i śpiewania.

Niechby owa edukacja kończyła się jedynie na inspirowaniu młodych do słuchania lepszej muzyki. Percepcja muzyki jest bardzo istotnym czynnikiem w kształtowaniu umiejętności poznawczych i emocjonalnych dzieci, a także ich zdolności koncentracji uwagi. Ma pozytywny wpływ na ludzi zarówno indywidualnie, jak i społecznie. Ma także działanie terapeutyczne.

Są na to dowody. Zaawansowane badania oddziaływania muzyki na człowieka na najlepszych uczelniach na świecie rozpoczęły się blisko 25 lat temu. Przełomem okazał się rok 1993, kiedy to naukowcy z University of California odkryli coś, co nazwano efektem Mozarta. W wyniku 10-minutowego wysłuchania sonaty tego kompozytora ludziom, a szczególnie dzieciom, wzrosła na kilka minut umiejętność rozumienia czasoprzestrzennego. Przekładając ten wynik na skalę IQ, była to różnica blisko 10 punktów.

Prof. Jakob Pietsching z Instytutu Badań Psychologicznych Uniwersytetu Wiedeńskiego zmodyfikował teorię o efekcie Mozarta, udowadniając, że ów wpływ muzyki następuje jedynie w przypadku słuchania ulubionych melodii, niekoniecznie Mozarta. Z kolei brytyjski neurolog Olivier Sachs udowadnia tezę o nadprzyrodzonych zdolnościach ludzi związanych z muzyką.

Znane są także naukowe doniesienia o pozytywnym wpływie muzyki na układ krążenia człowieka, na układ oddechowy, ciśnienie krwi czy aktywność serca.

Chirurdzy z John Radcliffe Hospital w Oksfordzie odnotowali z kolei trzykrotnie niższy poziom lęku u pacjentów słuchających muzyki podczas zabiegów. W opublikowanych wynikach swoich badań w „Annals of the Royal College of Surgeons" dowodzą, że muzyka pomaga także łagodzić ból i ułatwia oddychanie pacjentom podłączonym do respiratora. Podkreślają też efekt uspokojenia dla samych lekarzy pracujących przy stole operacyjnym.

Znane są również publikacje Petera Rentrowa, psychologa z University of Cambridge, który opracował metodę oceniania nieznajomych osób po wysłuchaniu ich dziesięciu ulubionych utworów. Według Rentrowa istnieje korelacja między tempem i rytmem wybieranych piosenek a kluczem do osobowości badanego człowieka.

Kilka lat temu moja agencja STX Jamboree przeprowadziła razem z TNS OBOP pierwsze po 1989 r. kompleksowe badanie preferencji muzycznych Polaków. Pominę wyniki w podziale na gatunki, generalnie dominują u nas nadal pop, rock oraz disco polo, zaś coraz bardziej popularne jazz, smooth jazz, chillout i muzykę klubową wskazywało aż 10 proc. osób (3,3 miliona osób).

Wśród dziesiątek stron raportu wybijało się wyraźnie coś innego. Mianowicie aż 84 proc. respondentów było zdania, że przy odpowiednich dźwiękach łatwiej się im odprężyć. Blisko 60 proc. Polaków to słuchacze przypadkowi, a blisko 13 proc. to prawdziwi pasjonaci muzyki. Co ciekawe, co piąty Polak uważa, że przy muzyce łatwiej pracować i uczyć się, a ponad 4 mln z nas jest przekonanych do swoich wokalnych umiejętności i uważa, że z powodzeniem mogłoby startować w rozmaitych konkursach. Aż jedna trzecia śpiewa podczas kąpieli.

Polak śpiewa i wstydzi się

W porównaniu z podobnymi badaniami na świecie nie jest najgorzej. A jednak Polak przenigdy nie będzie śpiewał w gronie większym niż najbliższa rodzina. Nie zrobi tego także przy stole. Jest pewny, że nie da rady, wstydzi się.

Jest też czysto handlowy i biznesowy wymiar tego problemu. Muzyka w sklepach powoduje szybsze zapełnianie koszyków zakupami. Inspiruje do wydawania pieniędzy, przyciąga do sklepów. Chyba najbardziej spektakularny przykład to najmodniejsza dzisiaj amerykańska sieć sklepów odzieżowych Abercrombie & Fitch, która zamiast reklamowania się postawiła wyłącznie na głośną muzykę klubową i mocne zapachy.

Według portalu Pracuj.pl aż 60 proc. polskich pracowników słucha muzyki podczas wykonywania obowiązków, w tym 12 proc. robi to na słuchawkach. Komitet Badań Radiowych ustalił w 2011 r., że radia w pracy słucha 4,3 mln naszych rodaków, czyli piąta część populacji pracujących.

Według prac naukowców m.in. z Uniwersytetu Windsor w Kanadzie, Rosyjskiej Akademii Nauk czy Uniwersytetu Illinois słuchanie muzyki ma wpływ na poprawę tempa i jakości wykonywanych zadań, a także na blisko 7-proc. wzrost efektywności pracy.

Jednocześnie od 25 lat wolnej Polski miażdżąca większość otaczającej nas muzyki to import. Import niezwykle dochodowy. Import nie tylko z rynków anglosaskich, bo i z połowy Europy, z Ameryki Południowej czy dalekich krajów azjatyckich. Wiem, co mówię, bo handluję takimi licencjami. Poza koncertami, festiwalami, eventami czy marketingiem to główne źródło dochodów mojej agencji.

Można i trzeba zmienić te proporcje. Dla dobra kraju, nie tylko samych muzyków. Cały biznes muzyczny w Polsce to według moich ostrożnych szacunków nie więcej niż 1 mld zł obrotu rocznie (globalny rynek fonograficzny to według danych IFPI z 2014 r. ponad 15 mld dol.). To tylko przybliżone dane, dokładnie nikt tego nie policzył.

Tymczasem Wielka Brytania oblicza to corocznie skrupulatnie. Premier David Cameron osobiście docenił fakt, że tylko dzięki turystom odwiedzającym Anglię podczas festiwali muzycznych i koncertów jego kraj zarabia na czysto ponad 2,2 mld funtów rocznie, tworząc 24 tys. miejsc pracy, o czym z dumą donosi serwis BBC Newsbeat. Połowa gości wydarzeń muzycznych w Wielkiej Brytanii to turyści. Każdy turysta muzyczny zostawia średnio 910 funtów.

Decydenci w Polsce nadal niewiele z tego rozumieją i nie doceniają potencjału muzyki. Dla nich kalkulacja jest prosta: muzyka to wolny rynek, czyli przede wszystkim samofinansująca się komercja minus dotowane filharmonie, opery i edukacja.

Owszem, wiemy już, że muzyka jest dla Polaków ważna, ale jednocześnie notujemy w Polsce katastrofalne wyniki umuzykalnienia dorosłej populacji i młodzieży.

Minister kultury przywrócił niedawno lekcje muzyki i plastyki w szkole. To dobrze, ale większość z nas przeszło traumę związaną z nieudolnymi próbami gry na flecie w szkole albo, co gorsza, ze zmuszaniem do śpiewania na środku klasy. Dzieci podczas przedstawień szkolnych niemiłosiernie fałszują, bo nauczyciele tego nie słyszą. Tymczasem prawie wszyscy rodzimy się zdolni do rozwijania słuchu muzycznego. Słynny pedagog japoński Shinichi Suzuki, założyciel popularnej dzisiaj także w Polsce metody kształcenia muzycznego, wybierał w latach 30. do nauki na wirtuozów dzieci z biednych wiosek rybackich. Takie, które najbardziej fałszowały, a nie te szczególnie uzdolnione. Zadając kłam teoriom o genetycznych uwarunkowaniach, dowodził, że gra dziecka na instrumencie wzmacnia poczucie własnej wartości, a także rozwija umiejętności językowe, matematyczne oraz pamięć. W Polsce zanika bogata tradycja dzielenia się muzyką w rodzinach. Skoro nawet w Warszawie właściwie nie istnieją już kluby jazzowe, to co może zrobić młody człowiek zainteresowany graniem jazzu w mniejszej miejscowości? Co się dzieje z domami kultury, których jest całkiem dużo i które sporo nas w skali całego kraju kosztują?

Czy możliwe jest stworzenie w Polsce czegoś takiego jak Orliki kultury? Czy nie powinien być istotnym sygnałem niezbity fakt, że co roku trzy warszawskie szkoły muzyczne są w czołówce rankingu testów stołecznych szóstoklasistów? Nasza abnegacja muzyczna to problem społeczny.

A może brakuje połączenia sił instytucji państwowych ze stowarzyszeniami takimi jak ZAiKS albo miastami i fundacjami znającymi się na rzeczy, po to, aby stworzyć nowoczesne interaktywne muzea – centra muzyki na wzór podobnych działających już w kilku krajach Europy i USA? Centra te służyłyby zarażeniem najmłodszych i młodocianych poprzez obcowanie z bliższą im muzyką popularną i tą najprostszą klasyczną, tak by poznawali i sami rozwinęli w sobie pasję do nieco bardziej zaawansowanych gatunków i kierunków w muzyce.

A może dobrze byłoby poświęcić czas i środki na wspieranie nowatorskich programów start-upów w tej polskiej krainie muzycznej, tak aby nie wszystkie wirtualne projekty tego typu lądowały za oceanem. Co z publicznymi mediami, nie tylko telewizją, ale i radiem, w tym procesie? Czy musimy myśleć wysłużonymi i nieinteresującymi dla młodych pokoleń kalkami i schematami? W świetle najnowszych badań największą przeszkodą w umuzykalnieniu nie jest brak słuchu, lecz zaniedbania w edukacji oraz lęk przed ośmieszeniem i brak spontaniczności. Z roku na rok jako naród nadrabiamy zaległości z literatury. Kochamy filmy i zaczynamy uczestniczyć w życiu teatralnym. Dlaczego lekceważymy muzykę?

To oczywiście musi kosztować. Wiem, że wielu uważa, że są pilniejsze cele. Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza promującego polską kulturę poza granicami, chętnie opowiada taką anegdotę o Winstonie Churchillu: Jest rok 1943, Anglia prowadzi wojnę światową. Do Churchilla przychodzi jego minister skarbu i mówi: "To co, panie premierze? Tniemy po kulturze?". Na co Churchill odpowiada: "Przepraszam, ale o co dokładnie toczymy tę wojnę?".

Poszukując jakości

W tym muzycznym podsumowaniu roku stawiam głównie pytania i nie serwuję wielu odpowiedzi. Ale mam nadzieję, że my, ludzie żyjący z muzyki, zaczniemy działanie od siebie. Że sami zbudujemy jakość, której tak bardzo nam brakuje. Że zjednoczymy się wokół dobrych projektów, które zaangażują także państwo. Być może zmienimy podejście części polityków, szczególnie tych najmłodszych. Chyba że chcemy uznać za normę to, że nasz rynek muzyczny staje się rynkiem celebryckim, kreowanym sztucznie ponad naszą branżą przez media. Ja ze swojej strony deklaruję, że w nowym roku założę fundację, która będzie solidnie wspierała umuzykalnienie Polaków.

Jeśli jako środowisko nie zrobimy nic, to polska branża muzyczna nadal będzie biernie płynąć z falą. A społeczeństwo i politycy nadal nie będą nas lubić. Najlepszy dowód to reakcje na słuszne protesty branży w sprawie drakońskiej podwyżki kosztów działania artystów i twórców. Nikogo to nie interesuje, ale wszystkich irytuje. Podpowiadam więc kolegom z ZAiKS-u, że warto przeznaczyć część dochodów na działanie pro publico bono dla najmłodszych Polaków. Błędem jest bierne czekanie na pieniądze Ministerstwa Kultury.

Jeśli nie odwrócimy tego trendu bylejakości w Polsce, nie będzie więcej umuzykalnionych, a co za tym idzie – bardziej inteligentnych i bardziej efektywnie funkcjonujących Polaków. Nadal przebijać się będzie u nas tylko to, co najprostsze, najmniej wymagające i wyjątkowo powierzchowne. Bez jakości, ale i bez potrzeby zaangażowania odbiorcy.

Według mnie to muzyka niewarta naszej uwagi. Jeśli nie zawalczymy, to fenomenalny, sensacyjny sukces Włodka Pawlika, pierwszego Polaka z Nagrodą Grammy w kategorii jazzu, już za kilka miesięcy będzie jedynie encyklopedyczną ciekawostką. Bez żadnego znaczenia i wpływu na początkujących polskich muzyków.

Autor jest organizatorem koncertów i festiwali muzycznych, wydawcą płytowym, dziennikarzem radiowym, współwłaścicielem agencji STX Jamboree

Muzyczne podsumowania roku powstają głównie z potrzeby zdefiniowania tego, co zdaniem dziennikarzy dzieje się dookoła nich. Czytelnicy z kolei lubią takie roczne zestawienia. Traktują je niczym drogowskaz: tego warto posłuchać. Od co najmniej dekady takie artykuły są niemal identyczne.

Narzekamy w nich na zmieniający się przemysł fonograficzny, na inny rozkład akcentów w dystrybucji muzyki, wskazujemy na większe znaczenie nowych technologii, telefonii komórkowej czy na aplikacje streamingowe. Widzimy nowe szanse dla nowych artystów, ale i zagrożenia płynące z niemal darmowego korzystania z ich twórczości.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO