Ostatnio wygłosił Pan zdanie, że popiera ruchy anarchizującej młodzieży. Anarchizm kojarzy mi się ze zniszczeniem, rozpadem wszystkiego, a nie jakąś konstruktywną siłą.
- Być może wyraziłem się nieprecyzyjnie. Powiedzmy - sympatyzuję z młodzieżą buntującą się przeciwko zastanemu światu, przeciwko wszystkim i przeciwko mnie. Cenię ten zdrowy bunt, który jest potrzebny, by nie zamykać się w wodoszczelnych nastrojach na resztę świata. Ja sam jestem klaustrofobiczny, boję się zamkniętych społeczności, towarzystw, kręgu myślenia. Nie trzeba tych młodzieżowych ruchów demonizować, nazywając anarchią czy anarcho-syndykalizmem, tylko uznać ich bunt za naturalne prawo życia. Lepiej, żeby coś się działo niż zasklepiało w zamkniętych formach. Jedynie niepokój, ruch myśli, kwestionowanie rzeczy zastanych od dziesiątków lat może zapewnić postęp, jeśli nawet nie wiemy, czy obiera dobry kierunek i co on w ogóle oznacza.
Na przeobrażenia świadomości społecznej wpływa w tej chwili także wiele zewnętrznych procesów, by daleko nie szukać odwołam się do bliskiej Panu Litwy.
- To rzeczywiście jest ciekawy region nie tylko dla nas - ta ściana wschodnia, pogranicze łacińskie i bizantyjskie, religijne, filozoficzne, obyczajowe, które wytworzyło strefę kulturową żyjącą poza geografią, poza polityką, szczególnie w literaturze.
Przyznam, że dla mnie długi czas to była tylko figura literacka; nie w pełni materialna, ale przecież obecne zdarzenia polityczne uświadamiają, że jest inaczej. Pana powinno to szczególnie interesować.
- Zachowuję się powściągliwie wobec spraw współczesnych, które tam się dzieją. Ja nie jestem materiałem przykładowego patrioty. Miłość ojczyzny, którą się szermuje, wydaje mi się frazesem często na kredyt. Wystarczy zwykła lojalność wobec wspólnoty, zawsze starałem się zachować przyzwoicie wobec społeczności, w której żyję, ale mam przecież i poczucie wspólnoty z resztą świata. Boję się nacjonalizmów, wybuchających na całym świecie. Ta miłość ojczyzny zbyt łatwo obraca się przeciw innym. Cały czas zresztą unikam słowa naród, nie znajdzie pani u mnie tego słowa, mówię o społeczeństwie, ponieważ słowo naród nas zamyka, prowadzi do walki z innymi narodami.
Aczkolwiek jestem zdania, że wszystkie narody, czy raczej społeczności powinny cieszyć się absolutną swobodą. Podoba mi się wizja świata podzielonego na niewielkie regiony. Może to jest jakiś etap, który nas czeka w przyszłości, który okaże się sympatyczniejszy, bo mniej groźny, mobilizujący mniej sił militarnych i ekonomicznych od nacjonalizmów czy podziałów narodowych.
Pan właśnie wrócił z Moskwy...
- Tak byłem na spotkaniu z widzami z okazji przeglądu moich filmów. Był to mój obowiązek wobec dyrektora Rafała Marszałka, który jest dyrektorem Instytut Polskiego w Moskwie i którego kiedyś namawiałem, żeby wziął to bardzo trudne stanowisko, ale konieczne w naszych stosunkach.
I wracam z przekonaniem, że musimy, pilnując wszystkich kierunków polityki zagranicznej, dbać o kierunek wschodni. To niezwykle ważne, choćby w aspekcie ekonomiczno-gospodarczym. Obawiam się, że w okresie przedwyborczym ten kierunek polityki może być nadużywany demagogicznie w negatywny sposób, gdy tymczasem klimat nie jest jeszcze zły i powinniśmy pilnować tam naszych spraw. Patrzę z podziwem na polityków, którzy dostrzegają ich wagę.
Przypomnę Panu, ze niegdyś we "Wschodach i zachodach księżyca" pisał Pan, że razem z tym imperium idziemy na dno i kiedy już je osiągniemy, to może wreszcie uda się odbić od Rosji.
- My się odbiliśmy i już wypływamy na powierzchnię. Ale byłoby lepiej, żeby Rosja też się odbiła. Wydaje mi się, że inteligencja rosyjska ma tyle siły, żeby uczłowieczyć Rosję, wprowadzić ją do Europy. Jeżeli tylko nie będzie zapatrzona w XIX-wieczne modele narodowolców, którzy byli osamotnieni, w pojedynkę walczyli z caratem. Rosja pozostanie naszym sąsiadem i powinniśmy tam jeździć, dyskutować, by budzić życzliwość i chęć współpracy.
Ma Pan optymistyczną wizje przyszłości?
- Chce pani happy endu?
Niekoniecznie, może Pan przepowiadać kasandrycznie.
- Ja mówię bez nadmiaru optymizmu. Jest nas na świecie sześć miliardów i musimy stawić czoło różnym wyzwaniom, jeżeli chcemy przetrwać.