Były setki muzyków, dzięki którym on się rozwijał. W latach 20. i 30. XX w. brzmienie kształtowali Robert Johnson, Charlie Patton, Son House, Blind Blake i Blind Lemon Jefferson. W tym samym czasie King Oliver, Lonnie Johnson, Louis Armstrong i Jelly Roll Morton tworzyli bluesa z nowym akcentem, a ich muzykę nazywano jazzem. Wczesny jazz czerpał z bluesa garściami, to słychać w nagraniach Armstronga. Kiedy skonstruowano gitarę elektryczną, otworzyły się nowe możliwości, powstał nowy świat bluesa.
Pamięta pan pierwszego bluesa, którego usłyszał?
Oczywiście, to było nagranie Chucka Berry'ego. Miałem siedem czy osiem lat, mój starszy brat przyniósł do domu jego płytę. Na stronie A był przebój „Maybelline", a na stronie B blues „Wee Wee Hours", który od razu mnie zahipnotyzował. Powolny, łagodny rytm poruszył moją wyobraźnię i tak uzależniłem się od bluesa.
Co skłoniło pana do nauki gry na gitarze?
Blues i wczesny rock and roll, który był właściwie bluesem opartym na nowym rytmie, zachęciły mnie do wielogodzinnych ćwiczeń na gitarze. Chciałem być jak Fats Domino, Little Richard, Jerry Lee Lewis, Buddy Holly, Elvis i Chuck Berry. Byli moimi pierwszymi idolami, zanim usłyszałem, jak grają Muddy Waters, Howlin' Wolf, Sonny Boy Williamson, Elmore James i Little Walter. Potem odkryłem B.B. Kinga, T-Bone Walkera, Freddy'ego Kinga, Johnny'ego Watsona, Guitar Slima, Lowella Folsoma, Buddy'ego Guya, Magica Sama, Gatemouth Browna i wielu innych. To zmieniło moje życie na zawsze. Kiedy w 1967 r. utworzyłem grupę Roomful of Blues, skupiliśmy się na graniu chicagowskiego bluesa. Później odkryłem wczesne nagrania r'n'b, m.in. Joe Turnera, Louisa Jordana i Buddy'ego Johnsona. To podsunęło mi pomysł, żeby do zespołu dodać sekcję instrumentów dętych. W ukształtowaniu własnego stylu pomogły mi także nagrania wczesnych gitarzystów jazzowych, Charliego Christiana i Tiny'ego Grimesa.